Bycie rodzicem Lenona nie podlega żadnym, jasnym regułom. Nasze high need dziecko od początku jest dla nas wyzwaniem i choć coraz częściej w naszych rozmowach przewija się temat rodzeństwa dla Jenki, to momentalnie, chwilę potem, zapada grobowa cisza, słychać tylko jak dreszcz przerażenia przechodzi nam po plecach i temat zostaje odroczony. Albo w tym czasie okazało się, że telewizor wyświetlał jednak za mało kolorów, więc Lenon dodała od siebie kilka odcieni plasteliny.
Nie dramatyzuję, jest ekstra, ale ktoś mógłby opatentować podłączanie dwulatków do generatora prądu. Jaka oszczędność! Sobota, piękna, słoneczna, rodzice ambitnie postanowili zabrać dziecko w daleki świat i pokazać coś więcej, nie do końca zdecydowani, czy bardziej sprawią radochę sobie, czy dziecku. I znów, kolejna lekcja, pobierana od ponad dwóch lat, ale jakoś na obcej ziemi lepiej widoczna i bardziej przyswojona.
O tym, że rodzicielstwo komplikuje życie, pisałam nie raz. Dla równowagi dodam także, co ułatwia. Obcowanie z dwulatkiem to niesamowite możliwość obcowania z kimś, dla którego codziennie coś dzieje się po raz pierwszy, nawet jeśli tak serio to sześćdziesiąty ósmy raz. Nigdy nie wierzyłam w siłę mantr, w to, że powtarzając sobie do znudzenia jakąś mądrość, w końcu w nią uwierzę. Wszystko to brzmiało jak bełkot tych ludzi w dziwnych sukienkach, co uśmiechają się do wszystkich i powtarzają hari kriszna. Gdy wtem…
Okazało się, że dwulatek, który cieszy się jak oszalały z każdego drobiazgu, zaraża tą radością. Mimochodem. Za cenę kilku spóźniej, spacerów dłuższych niż planowałam, w zamian za kilku za długich wieczorach spędzonych na wertowaniu książek z obrazkami, dostałam… uważność i celebrowanie drobiazgów. I nie chodzi o to, że jestem uważna przy niej i czujnie śpię (jedni nazywają to instynktem macierzyńskim, ja, obawą, że przez sen ona mnie podpali albo wykopie z wyra). Chodzi o to, że dobrze odrobiona lekcja rodzicielska przynosi owoce w formie … dziecięcego sposobu przeżywania frajdy. I tak, nawet z naręczem siatek, muszę sprawdzić, czy na naszym chodniku przed klatką spacerują mrówki i czy jest ich przynajmniej dziesięć. Siłą rzeczy dopowiadam sobie w głowie historie, o tym gdzie poszły i co robią, jarając się przygodą, choć ty widzisz tylko jak pokracznie przytrzymuję reklamówki i dłubię kluczem w zamku.
Płaczę ze śmiechu, kiedy moje dziecko na widok śpiących w zoo lwów opowiada to, co ja w środku nocy, kiedy budzi ją katar, że lewy mają gjuty i nie mogom w nocy śpać, mama musi im wyciścić nosek. Czuję jej podniecenie, kiedy mówię, że idziemy na lody i tak mi autentycznie błogo, kiedy siadamy, na pierwszym lepszym, krawężniku i patrzę, jak połowa porcji spływa jej na buty. Kiedy wiem, że to ja odbieram ją ze żłobka, stoję w bloku startowym punkt szesnasta, gotowa, by biec po nią, opieprzam w myślach spóźnialskie tramwaje. Cholernie zmęczona, ale i stęskniona, choć wiem, że czeka mnie nieskończenie długi spacer, negocjowanie każdego metra i niekończące się dyskusje. Cały dzień czekam na jej wyraz twarzy, kiedy zobaczy, że czekam w drzwiach i na ten okrzyk Mamusiu, jeśteś, majtfiłam się, ojejku.
I to już silniejsze ode mnie, działa nawet, kiedy nie ma jej obok. Czuję, jak przyśpiesza mi puls, kiedy w drodze mijam wiatraki, bo wiem, że ona uwielbia ich widok i chce eksplodować z radości, kiedy je zobaczy. W czasie tej sekundy, nim zorientuję się, że nie ma jej obok, z ust wyrywa mi się – patrz, patrz tam! Są wiatraki! rety! I zanim odezwie się rozsądek, zwyczajnie się na ich widok cieszę. Nauczyła mnie, poza cierpliwością wznoszeniu histerii, kiedy JENKA ŚCE i żaden argument, że nie może, nie jest ważny lub kiedy senna, rzuca się w histerii na ziemię, sprawiając, że czuję się jak gwiazda Trudnych Spraw, w którą wlepione sa ślepia wszystkich gapiów. Nauczyła mnie… bycia miłym i prawienia komplementów.
Mówienie dziecku miłych rzeczy sprawia, że jest to dla niego normalne. Dlatego rano nie potrzebuję lustra, by poczuć się dobrze. Codzienne, rytualne jaranie się królikiem na jej bluzce, bułka z dżemem i spinką sprawia, że to ona zalewa mnie i innych komplementami. Słyszę, ot tak, że mam ładne buti, fajnom tojebkę, śiczną bjuśkę. Słyszę to ukochane, o łał mamusiu, jesteś fajna, nie wjedziałaś?!
I siadam z mężem, styrana spacerem w wymiarze kilometrów ośmiu i dwoma godzinami w aucie oraz dokładnie 12 kilogramowej, 45 minutowej histerii pt. JENKA ŚCE SIEM BUJAĆ JEŚCE JEŚCE, na ławce, półżywa, żeby nie rzec – niemal zdechła. Patrzę z małżonem na te rodziny spokojne, dzieci grzecznie stojące w miejscu, takie wiecie, realne do upilnowania. Wysyłam telepatycznie wszystkie wyrazy szacunku, jakie znam, rodzicom czwórki kilkulatków i niemowlaka i gdybym miała siłę rozmawiać, to pewnie zapytałabym JAK to się ogarnia, ale wolę siedzieć tak, łapać oddech. Powoli czuć jak zaczynam tęsknić. Zastanawiać się, jaka historię dziś wymyśli – czy znów będzie w ciąży z kotkiem, czy opowie, że banan wygjonda jak sięzyc, więc to oczywiste, że małpki jedzą księżyce, bo są pyszne. Albo może znów, jak Fidiasz, w skupieniu schowa się za winklem, rzeźbić kupę i na każde moje spojrzenie zareaguje zawstydzeniem i speszeniem, krzycząc: TO JEŚ MOJA ŚPLAWA!
I to nic, że ma lat dopiero dwa i pół, że pewnie niewiele z tego wszystkiego będzie pamiętać. Zapamiętam za nas obie, a może nawet przeżyję po raz trzeci, opowiadając wnuczce, jak z jej mamą tańczyłam na środku wrocławskiego rynku, bo taką miałyśmy ochotę i obie piszczałyśmy z radości rzucając się na ogromne mydlane bańki. Opowiem, jak nie mogłam odżałować, że Lelol przespała wizytę u niedźwiedzi. I że po całym dniu atrakcji stwierdziła, że i tak najbardziej podobały jej się lody, pociąg, który mijaliśmy w szczerym polu i te cholerne wiatraki. I podziękuję, nie raz, za te wszystkie chwile i nawyki, które pozwalają mi jeszcze poczuć się beztroskim dzieckiem.
Dziękuję za cierpliwość i wsparcie. Czuję się o wiele lepiej i mam się dobrze, choć chętnie jebłabym wszystko i wyjechała w Bieszczady (powstrzymuje mnie mysl o zakwasach wynikajacych z ganiania Leny po szlakach). Weekend za nami wyborny, Wrocław piękny, dziecko zajebiste, wózek genialny, mąż zmęczony, a białe trampki nie do doprania za cholerę.
___________
Uprzedzając pytania! Wózek, o którym Wam opowiem innym razem, bo wiążę się z nim fajniejsza historia to Snap w kolorze czerwonym Super lekki (6,6 kg) i zwinny – błogosławieństwo na dziesiątym piętrze i przy ręcach matki w ilosci jedynie dwóch. Z wadami, a jakże!
Inni twierdzą, że budka się mu gniecie, ja nie narzekam, głupio wyglądałaby wyprostowana na tle wszystkiego tego, czego nigdy nie prasuję. I Lenon, odkąd go mamy, a mamy dobre kilka miesięcy, ze swoim wbudowanym czujnikiem ruchu rozkazuje się w nim codziennie wozić i usypiać, załączając alarm, kiedy próbuję siebie podmienić ojcem albo wozić w miejscu. Nie mam szans.
Czerwony, żeby pasował do radomskich, nowych oksów i żeby ostrzegał biedne, potencjalne ofiary, że przewozi towar skrajnie niebezpieczny i zbliżać się można do niego tylko na własną odpowiedzialność i najlepiej z lodem albo pomidorem, bo tylko lód i pomidor na dzień dobry zawartość wózka zawsze jakoś zmiękcza.Wózek ze strony www.4kids.com.pl – mamy go, bo jesteśmy ekstra i do nas pasuje, żadna tam współpraca. A na koniec widok żałosnej matki, która serio wierzyła, że zmęczy swoje dziecko nim sama poczuje, że pragnie poduszki albo śmierci.
No, Radomska! Chwilę Cię nie było ale jak wróciłaś, to z przytupem … Pięknie, ciepło, czule, ściskając za gardło… Dziękuję 🙂
Młoda jest ekstra ?
Ale fajny wypad, zazdroszcze:) A z dziecmi bywa gorzej. Np nasza odkad skonczyla rok i 2 miesiace nie jezdzi w wozku.. Paranoja. A drugie dziecko fajny temat 🙂 Rodzenstwo sie przyda dla starszej napewno… ale zameczy.. tez jestesmy na etapie rozmow o tym 🙂 Pozdrawiamy Stolarscy Z UK:D
Moja nie jeździła przez dwa lata niemal, darła się jakby ją do wrzątku wsadzali, a nie wózka. Teraz się odkleiło. Ucałowania moc, Stolarki 🙂
Z moim tak samo. Wózek nadawał się dla niego jako oparcie dla nóg, bo inaczej to przecież swiata nie widać i możliwości ruchu są ograniczone. I trzeba go było nosić na rękach, przodem do kierunku poruszania. Chyba że go nadmiar wrażeń zmęczył, to wtedy dawał się położyc do drzemki. Ale i tak nie mozna go było bujac normalnie „góra-dół góra-dół”, tylko „przód-tył przód-tył”.
Dopiero spacerówki nie robią nam już takich problemów, ale to juz zalezy jaką ma fazę. Czasem każe sie wozić po mieszkaniu, a czasem na spacerze nawet nie spojrzy… 🙂
Co najbardziej mnie denerwuje w historiach z dziecmi opowiadanych przez rodziców na blogach i portalach społecznościowych? To, że rodzice ciągle wypisują słowa wypowiadane przez dzieci słownictwem, którym muszę się skupić, by wiedzieć o co chodzi. Rozumiem to, że dziecko mówi i wszystkie chwyty dozwolone, ale o wiele lepiej się czyta chce niż śce, czy księżyc, niz sięzyc. Nie jesteś pierwszą matką, która po literce cytuje dziecko, ale proszę bądź pierwszą, która przestanie to robić! Pozdrawiam!
robię to, bo formułowanie słów w normalny sposób kazało by sądzić czytelnikom, że moje dizecko jest albo wybitnie elokwentne albo mnie posrało z idealizowaniem. Ale ok, Nie będę przesadzać, sorry.
A najfajniejsze jest to, że taki rozbrykany kilkulatek potrafi zaskoczyć w drugą stronę. W niedzielę byliśmy na długim spacerze, a mały spokojnie czekał na lody (chyba ze 20 minut), potem w kolejce, żeby wejść do wojskowego samolotu (też chyba z pół godziny stał równo przy mnie w wyjątkowo niekomfortowych warunkach). Wyglądał naprawdę jak grzeczne dziecko 🙂 Pewnie inni rodzice patrzyli i zazdrościli jak to fajnie jest mieć takie spokojne i ułożone dziecko. Sama sobie zazdrościłam 🙂
tak tak, są takie chwile. albo kiedy mówi „mamo, moge się pobludzić, daj mi chuśtećkę”
Ty liczysz mrówki ja za pomocą ludków Lego Star Wars inscenizuję o co chodziło w wojnie trojańskiej i jest super chociaż czuję się jak czubek. Ale ponieważ dzieci wyją ze śmiechu, że gruby droid robi za piękną Helenę to i ja się śmieję. W ostatecznym rozrachunku tylko takie chwile, takie wspólne przeżycia i wspomnienia będą miały jakieś znaczenie.
Chciałabym wychować moje patatajstwo, tak jak Ty Lenkę. Widać w Niej radosną, mądrą, wygadaną dziewczynkę, która jest empatyczna i tak po prostu fajna 🙂 Buziaki RadoMikorscy ;*
Też mam dwulatkę. Pisanie dosłownym językiem jakim posługują się dzieci jest extra ja to uwielbiam wtedy tekst staje się dla mnie bardziej obrazowy.
uff, myślałam, że jestem dziwna 😀
Fajnie, że jeszcze zajrzałaś, trzymam kciuki, żeby to był skutek trwałej poprawy 🙂
a co do „Cały dzień czekam na jej wyraz twarzy, kiedy zobaczy, że czekam w drzwiach i na ten okrzyk Mamusiu, jeśteś, majtfiłam się, ojejku.”
taa, my też jak idziemy małego odebrać to czekamy na radosne powitanie… a słyszymy tylko „Buuuu”, albo w ogole udawanie, że nas nie ma. I musimy go przekupywać bułką, paluszkami, albo innym towarem, żeby dał sie wyprowadzić ;(
Głupio by wyglądała wyprasowana na tle wszystkiego czego nie prasuje <3 łaączę się jako matka polka nieprasująca. Współczuję i jednocześnie zazdroszczę hnb – te dzieci są naprawdę wyjątkowe! Czytając czuję zmęczenie i radosc 🙂