W szkole zdobywa się oceny, a w życiu wiedzę, że może jednak gówno znaczą.

Mój rocznik był wybitny. Wiem, że każdy tak twierdzi, ale serio – nasza podstawówka trzymała bardzo wysoki poziom i na 26 osób kilkanaścioro  z nich zdawało praktycznie co roku z nagrodą. Sukcesy nie zakończyły się wraz z opuszczeniem podstawówki i gimnazjum – radziliśmy sobie dalej. I na podstawie tych historii i dziesiątek innych stwierdzam bez wahania, że oceny gówno znaczą.

Większość wybrała renomowane licea i kontynuowała drogę ku mistycznej świetlanej przyszłości. Dziś wiemy o sobie niewiele, bo byliśmy zbiorem osobowości, które połączył rok urodzenia i wychowawcy, ale… coś tam jednak do nas dociera. I ja lubię słuchać co u moich znajomych z dawnych lat słychać. Liczę na jakiś Reunion z okazji dziesięciolecia matury!

Ja też byłam tą z nagrodami. Płaczącą każdego semestru, że z matmy to grozi mi trója, średnia to tylko 4,7, a kiedy dobijałam 4,9 na koniec, to wyłam i tak, że  „czegokolwiek bym nie zrobiła i tak nie będę dość dobra”. Nigdy nie byłam zadowolona. Bo innym przychodziło coś z łatwością, a ja musiałam się natyrać, bo kiedy się po prostu udało to uważałam, że „nie zasłużyłam.

Liceum wybrałam w innym mieście. Zupełnie kiepsko, sugerując się jakimś tam rankingiem, rezygnując z marzeń o teatralnym, bo „trzeba być rozsądnym” (a gówno prawda!) – zmarnowałam te lata i jedyne, co wspominam dobrze, to fakt, że przynajmniej odpuściłam wyścig szczurów i nikt nie rozumie tej radochy, kiedy oświadczam, że tak –ja, ta zawsze najambitniejsza, zostawiłam sobie na świadectwie maturalnym piękną dwóję! HA! Z łaciny!

Ale nikt nigdy o to nie pytał. Tak jak i moich kolegów z nagrodami.

Zrobiłam mały research tego, co stało się z ludźmi, z którymi dorastałam. Po mnie spodziewano  się kariery literackiej albo aktorskiej. Albo tego, że w końcu potknę się o własne nogi i zabiję na schodach (wejścia pod tramwaj nie, ale tylko dlatego, że na wsi go nie było…). Tymczasem robię rzeczy niezrozumiałe i chyba nie do końca spełniłam pokładane we mnie nadzieje. A raczej znalazłam własne?
Ktoś inny miał zostać genialnym fizykiem. Innej koleżance wróżono karierę lekarza, w końcu rodzinna tradycja zobowiązuje. Co do sporej grupy nie było konkretnych oczekiwań, ot – funkcjonowali z naklejką, że są wybitni i będą robić niesamowite kariery, nosić markowe garniaki i odpoczywać na hamakach na Malediwach i na nartach w Alpach. Wszystkim się wydawało, że już wiedzą, co się wydarzy. Po latach poczuli się może nawet oszukani, że tak się nie stało?

Nie wiem. genialny sportowiec nie gra w polskiej reprezentacji piłki siatkowej, ma dziecko, pracuje, nie ma czasu na treningi, może sądzi już, że to były tylko szczeniackie mrzonki. Pasją z dzieciństwa będzie pewnie chciał zarazić swoje dzieci. Fizyk stwierdził jednak, że kręci go handel. Ktoś inny skazany na sukces, urodzony w czepku stracił rodziców, chwilę przed skończeniem gimnazjum.
Najmniej mówiło się o tych przeciętnych. Nie błyszczeli w olimpiadach, konkursach, czerwony pasek widywali ewentualnie na dupach.  Ciągnęli na trójach, zdawali ledwo. No nie rokowali. Nie ich rodzice byli wywoływani na środek Sali na zebraniach, by im gratulować.

I wiesz co?

Nie wiem, czy tych WIELKICH speszyły oczekiwania, czy po prostu osiągnięcie spektakularnych sukcesów wymaga olbrzymiej pracy i nie wolno nikomu tego oceniać, czy może tym ŚREDNIAKOM było lżej, bo nie czuli tej presji, żeby wiecznie błyszczeć, ale…

Jest w tym jakaś mądrość, wiesz? I oczywiście gratuluję tym, którzy jednak zrobili kariery w wielkich miastach, uśmiecham się widząc ich  info na facebooku o kolejnym ślubie, bo przecież pamiętam, jak jeszcze „niedawno” brzydzili się dziewczynami i strzelali im ze stanika.
Jednak o wiele bardziej cieszy mnie, że ten kolega, który ciągle słuchał, że jest kretynem, czuł, że jest spalony, bo pochodził z wielodzietnej rodziny i nawet na tle dzieciaków z rodzin robotniczych wypadał blado, który NIGDY nie pojechał z nami na żadną wycieczkę do kina, bo nie było go stać… Uśmiecha się do mnie ze zdjęć z wypasionych wakacji, bo rozkręcił świetną firmę i odbija sobie po stokroć wszystkie braki tamtych lat.
Japa mi się uśmiecha, jak spotykam najbardziej szarą z szarych myszy, której głosu w ogóle nie kojarzę i widzę fajną, pewną siebie babkę, która odkryła chyba swoją moc, tyle, że później. Skończyła studia, choć w szkole jej szczytem osiągnięć było 3+ i jest… szczęśliwa. I to szczęśliwa z być może zupełnie innych powodów o których mogę nie mieć bladego pojęcia.

Znam też sporo innych, tragicznych historii, których nikt się nie spodziewał i  które dla ludzi, którzy ich doświadczyli, są ogromną tragedią, a dla innych powinny być przestrogą – że nic nie jest na zawsze. Toksyczne związki, utrata najbliższych, choroba, nałóg, wypadek, pech, niefortunne decyzje. Coś, czego nikt by przecież nie chciał, ale jest integralną częścią życia. Nieprzewidywalnego życia, którego się nie mierzy średnią ocen…

Piszę o tym, bo właśnie skończył się semestr.

Moje koleżanki z pracy mają dzieciaki w wieku szkolnym i ekscytują się ich sukcesami, dzielą frustracjami. I nie wiem, skąd to przekonanie, że to, jak teraz wygląda ich świadectwo to projektor przyszłych zdarzeń.
A piszę to, bo może Wasze dzieci: są właśnie wybitnie zdolne i zachwycają świadectwami. Albo ledwo dają radę i każde wyjście do szkoły to dla nich dramat. Albo dają radę, ale nie wyglądają na dumne z siebie ani szczęśliwe.

Zycie jest naprawdę nieprzewidywalne. Jedno jest pewne – trzeba mieć zaufanie do siebie, wiedzieć, co się czuje, czego się nie chce, a czego pragnie – a żeby to wiedzieć, trzeba mieć możliwość tą wiedzę zdobyć, a nie tylko karmić się cudzymi oczekiwaniami i mierzyć swoją wartość w skali od 1 do 6.
Nie da się być omnibusem, bo o ile da się wyciągnąć średnią 6,0 to potem pogodzenie na 6 wszystkich życiowych ról powoduje frustrację i doprowadza do tragedii. A to, że się jest głąbem z fizyki, nie oznacza, że nie znajdzie się swojej niszy, która uszczęśliwi. Trzeba tylko usłyszeć, czego się chce.

Nikt nie wie, co będzie ważne za 10 lat. Pamiętam, jak otwarcie kpiliśmy  z kolegi, który… grał w warcaby. Z tego, że co to za sport, że przesiaduje w Domu Kultury ze starym instruktorem, że to takie nudne i po co komu. Nie rozumieliśmy tej pasji. Nie posłuchał nas. Zwiedził cały świat, zdobył niezliczone tytuły mistrzowskie, ukształtowane zdolności analityczne z pewnością przydają mu się teraz na tym super ważnym stanowisku w cholernie znanym banku. Szach mat 😉
Moje koleżanki miały smykałkę do strzelania. Przychodziło im bez trudu i gdyby były konsekwentne, pewnie osiągnęłyby wiele na tym polu, jednak wybrały inne cele. Jedna z nich radziła sobie nieco gorzej, ale była uparta, pracowita i pewna tego, co chce robić i co kocha. Nie od początku widziano w niej mistrzynię. Myślę, że każdy medal, który pewnie wisi w jej domu to tylko namiastka tej satysfakcji wynikającej z faktu, jak wiele jej się udało osiągnąć. Pozdrawiam, jeśli to czytasz, Martyno.

Nikt nie wie i niech przestanie udawać, że jest inaczej. Udanych ferii!

43 komentarze
  1. Dokładnie tak było, jest i będzie. Świetnie opisane. Jak zawsze czytane z uśmiechem na ustach.

  2. U nas w szkole zawsze się mówiło: kujonie pozwól ściągnąć matołowi na egzaminie, bo może ten matoł zaprosi Cię na imprezę 10 lecia ukończenia szkoły na swój jacht. 🙂

  3. fajnie, że to napisałas. moja córka zdecydowala sie przeniesc do liceum zaocznego – trudno. ale ile spokojniej sie zyje bez walki z systemem oswiaty, niefajnymi nauczycielami, bzdurami ktore sa wymagane w szkole. jak mowi kolezanka nauczycielka z ktora sie znay wirle lat – towja corka to dobry człowiek.

  4. Oj jak ja sie odnajduje w tym wpisie. Bedac jeszcze w polsce skonczyłam tylko zawodowke zeby jak najszybciej isc do pracy i „uciec” od mamy alkoholiczki .Sasiedzi mieli pozywke i oczywiscie byłam spisana na straty bo wiadomo ze z „takiego” domu to nic dobrego nie wyjdzie.Dzis jestem najdumniejsza dyplomowana pielegniarka.Szkolnictwo konczyłam za granica oczywiscie w jezyku obcym,wladam biegle jeszcze 3 innymi jezykami,i nie pisze tego zeby sie pochwalic.Chciałam tylko nawiazac do Twojego tekstu ze zycie jest „naprawde nieprzewidywalne i trzeba mic zaufanie do siebie” Jak zwykle tekst petarda!!!

    1. A ja uważam, że jak najbardziej powinnaś się chwalić! Bo jest z czego być dumnym! 3 języki?! Studia za granicą?! Kobieto wielki szacunek!:)

    2. Super! Bardzo Ci gratuluję, że tak mądrze pokierowałaś swoim życiem, i, że jesteś z siebie dumna! tak trzymać! powodzenia 🙂

  5. Bylam jednaz najlepszych przez wszystkie szkolne lata…i wiecie co? G*wno… Przez to, ze kazdy mnie chwalil jaka jestem wybitna we wszystkim, teraz sobie mysle, ze tak naprawde nie jestem dobra w niczym… Nauka przychodzila mi zbyt latwo, praktycznie bezwysilkowo… Nie mialam ukierunkowanej pasji, no bo przeciez bylam swietna we wszystkim 😉 pierwszy ból byl z wyborem studiow, skonczylam jedne…poszlam na drugie… Tez skonczylam, zaczelam prace „w zawodzie” i po 5 miesiacach stwierdzilam ze zmarnowalam kilka lat zycia, bo nie chce tego robic 😀 tak, tak… Tę zyciowa tragedie przezywa wielu „wybitnych” i co gorsze…czas leci, a my jak takie smieci plyniemy z pradem, bo nie mozemy sie zaczepic o korzen swojej pasji, ktory pielegnowany roslby w sile i w tym wieku (mam 30lat) zaczalby dawac owoce…

      1. Mysle ze nie tylko nasze sa podobne…ale… Najwazniejsze to uswiadomic sobie kim sie jest i czego sie chce… Oczywiscie sytuacją idealną byloby zrobic to lata temu 😉 ale z drugiej strony lepiej pozno niz pozniej, tudziez wcale… i moze ten tekst Radomskiej ocali choc jedna istote, ktorej np. matka to przeczyta… Bo zal mi tych dzieciakow ktore po kilku h w szkole sa wozone na jezyki, treningi i inne gowna kradnace ich radosc beztroskiego dziecinstwa. Chiny doskonale pokazuja jak sie konczy bieg do doskonalosci… Wiecie jak?Samobojstwami mlodych ludzi, ktorzy nie wytrzymali presji i nie czerpali zadnej radosci z zycia… Tylko ksztalcenie, praca, wyscig…

    1. Ula masz dopiero 30 lat jestes na pewno rewelacyjna. Ja dlatego uważam ze bardzo dobrym pomyslem jest po maturze wziecie roku przerwy na podróżowanie po świecie! I szukanie swojej drogi życiowej.

  6. Doskonaly tekst. Jakbym widziala siebie przed 30-laty,gdy ze srednia 5,0 na maturze myslalam ze zdobylam wlasnie swiat i klaniajcie sie narody, i siebie przed paroma latami,gdy wrozylam mojemu synowi swietlana przyszlosc adwokacka,moze lekarska,a juz w ostatecznosci bankiera na Wall Street. I co? I nic. Jak zwykle. Ja nie zmienilam swiata,a i kariera jakos przeszla bokiem,a moj syn po latach walki o dobre oceny,dobre szkoly,nagrody i fanfary powiedzial mi calkiem powaznie: Mamo,chce pracowac,chce robic to i to i byc szczesliwy. Bez studiow,wyscigu szczurow i splendoru. Zaakceptowalam jego plan. I oboje jestesmy najszczesliwsi na swiecie 😉

  7. Nie wiem czy ten post zalicza się do tych ckliwych, ale mnie bardzo wzruszył, nie wiem może jestem dziwna… a może dlatego, że to temat, który mnie wciąż dotyczy? ciągle czuję się tzw. „niewystarczająco” niewystarczająco mądra, niewystarczająco ładna, niewystarczająco ogarnięta, niewystarczająco lubiana,
    niewystarczająco wyspana, niewystarczająco zdrowa, ach długo by wymieniać, ale szkoła i wpajanie dzieciom przez rodziców i nauczycieli, że oceny i 100% frekwencji na lekcji to najważniejsze dobro jest krzywdzące, bo tylko lekko mi się powinie noga a czuję się jak największy margines i tak też jestem postrzegana pośród tych idealnych bananowych dzieci

  8. No właśnie, przecież nie jesteśmy jasnowidzami, więc po co trudzić się spekulowaniem o przyszłych losach na podstawie rzędu świadectw 🙂 Bardzo fajny tekst, sprowokował we mnie dodatkowo pytanie: czy ludzie, którzy robią zupełnie przeciętne rzeczy, nie uważają, że mają najwspanialsze życie, jakie mogli sobie wymarzyć? 🙂 Pozdrawiam!

  9. W podstawówce byłam tą z nagrodami. Co chwila na apelu mnie wyczytywali, w większości przypadków nawet nie wiedziałam za co. Poszłam do gimnazjum, co było najgorszą decyzją, bardzo nie chciałam iść do tej konkretnej szkoły, ale wiadomo – presja rodziców. Zaczęły się wagary, nie przejmowałam się pałami z różnych przedmiotów. Kiedy moje życie wisiało na włosku, zmieniłam szkołę. I to było najlepsze, co się stało. Niedługo kończę swoją szkolną edukację, a w tym roku otrzymałam tok indywidualny. Postanowiłam, że skończę ze świadectwem z paskiem, dlaczego? Ano dlatego, że mam raptem trzy przedmioty, więc nie będzie to przeogromny wysiłek, ale też dlatego, żeby udowodnić wszystkim, że robiąc wszystko samemu (tok indywidualny polega na tym, że nie chodzę na lekcje, ale też nie mam wyznaczonych godzin z nauczycielami) da się radę i to nawet bardzo dobrze, że można dużo osiągnąć. Przy okazji może wpadnie stypendium i trochę hajsiku, a to zawsze się przydaje..;)

  10. Ja też zawsze byłam tą super świetną uczennicą. Do szkoły poszłam jako 6-latka, a i tak byłam jedną z 3 najlepszych osób w klasie. Czwórka na świadectwie byłaby hańbą. Też poszłam do renomowanego liceum. I co z tego. Każdego dnia przeżywam swoją tragedię, ale z dwojga złego cieszę się, że wybrałam liceum a nie technikum- za 3 miesiące matura i koniec. W połowie 1 klasy liceum poznałam świetnego podróżnika, który pokazał mi świat z całkiem innej strony. Odpuściłam szkołę po całości. Zaczęłam rozwijać swoje pasje. Aktualnie na koncie mam kilka nagród w wolontariacie. Czuję, że jestem dobra w tym co robię. No i sprawia mi to wielką radość. W tym roku szkolnym rzucałam naukę już pierdyliard razy, tyle samo rezygnowałam ze studiów, żeby pokazać wszystkim że można, że sobie poradzę. Szkoda tylko, że bardziej wierzyli we mnie znajomi z klasy niż rodzice. Niedawno skończyłam 18 lat i nie wiem kim jestem. Wysokie ambicje mnie zniszczyły. Presja tłumu, rodziców. Do zdania durnego prawa jazdy za kilka dni podejdę po raz 3. Osobista porażka, samoocena dosięgnęła dna. Marzą mi się podróże, różne dziwne przygody, nowi ludzie itd, itd. I siedzi to we mnie, kipi wręcz, już nie mogę usiedzieć w miejscu. W głowie siedzi mi masa nowych projektów, celów, kierunków podróży. I co z tego. Przecież jest matura. I rodzicom nie przetłumaczysz, że nie chcesz, że to nie dla ciebie (szczególnie gdy sami nie mają matury i całe życie spędzili w małym miasteczku), że ok, maturę napiszesz, ale studia.. hmm… może później? Czuję jak życie przecieka mi między palcami. Ktoś powie: mhm, jasne, 18 lat, całe życie przed nią i gada, że jej ucieka. Ja wiem, że to brzmi śmiesznie, ale tak po prawdzie- kiedy jak nie teraz? Kiedy mam poznać świat? Na emeryturze? Czy może jak już skończę studia i wyjadę za granicę, a w głowie będę miała bardziej potrzebę utrzymania siebie niż przygody? Mogłabym tak długo wymieniać i opowiadać, a od jutra znowu szkoła, sprawdziany, wymogi i fałszywe twarze.. Zastanawiam się tylko, czy to tak każdy ma, czy jednak mam stany depresyjne 😛

  11. Podstawówka czas nagród czerwonych pasków, w końcu córka nauczycielki. W gimnazjum przynajmniej nie byłam sama w tych moich 'osiagnieciach’. Byłam dobra że wszystkiego a tak na prawdę z niczego. Potem liceum i mat-fiz. Bo przecież nie human bo to bez przyszłości. 3 lata w klasie pełnej geniuszy. Wśród szczurów, którzy ścigali się w rozwiązaniu zadań z matematyki czy fizyki. Oczywiście skończyło się to depresją, lękami, opuszczonymi godzinami, zaległościami. Na szczęście w ostatniej klasie troszkę odpuściłam. Były wagary, kupa śmiechu i większy luz. Miałam okazję nazbierać chociaż trochę fajnych wspomnień. Nie tylko stresu na matematyce przy oddawaniu sprawdzianów. Czy 1 czy może 2? A nóż 3? A u kumpeli z ławki zawsze 5. Samoocena równa zeru. Potem trzeba było pójść na studia. Oczywiście na politechnice, uniwerek to obciach, latwizna i bezrobocie. Po 3 semestrach odpadłam. Psychicznie i fizycznie. Uczyłam się o czymś co mnie kompletnie nie interesowało. Nawet próbowałam znaleźć stronę, która by mnie kręciła… Na marne. Studia rzuciłam. Nie podjęłam kolejnych. Trochę że strachu przed porażka. Teraz mam swoją działalność, ale wiem że to nie jest opcja na całe życie. Po prostu nie chcę. Sama jeszcze nie wiem czego chcę. Ale szukam! I tak cholernie boję się o przyszłość… I trochę mi smutno że kiedyś patrzyłam z góry na słabsze koleżanki i wyśmiewam studiowanie pedagogiki… One teraz mają pracę i trochę pewniejsza przyszłość.. byłam głupia i zadufana w sobie. Ot co mi dały konkursy plastyczne i olimpiady matematyczne.. Dzięki Radomska! :*

  12. Jezu drogi….jakie to jest bliskie mojemu sercu, co napisałaś!! Zgadzam się, popieram, podzielam i ukochuje. Ostatnio mijalam na ulicy laske z mojej podstawówki, wówczas bardzo kontrowersyjną postać, która zaszla w ciążę w siodmej klasie. Była skazana przez gremium. Już było po niej …życie zmarnowała lafirynda. I patrzyłam teraz jak idzie „lafirynda” z mężem za rękę, pchając wózek z…wnuczkiem, a za
    drugą rękę trzymając swoje czteroletnie dziecko. Rozmawiałam z nią przez moment. Jest zawodową mamą. Szczęśliwą jak zając na polu kapusty. Na przekór szeptom z pokojów nauczycielskich.

  13. Święte słowa!
    Jako „nauczycielskie dziecko” ze średnią zawsze powyżej 5 pokładano we mnie wielkie nadzieje. No cóż, renomowane liceum z pierwszej piątki w rankingu zweryfikowało tą średnią bardzo boleśnie, zwłaszcza w przedmiotach ścisłych…
    Na studiach mi nie poszło ale poznałem tam moją żonę, połączyła nas wspólna sportowa pasja, dziś mamy dwójkę wspaniałych dzieci, mieszkanie „ciasne ale własne” i choć pracuję jako operator maszyn na trzy zmiany nie zamieniłbym mojego życia na żadne inne. Bo jest MOJE. A koledzy z podstawówki, którzy ledwo ciągnęli na dwójach i trójach i którym dawałem odpisywac zadania domowe dziś mają własne firmy i finansowo mają się o wiele lepiej ode mnie. I choć jeżdżą po świecie i publikują zdjęcia ze swoich wojaży w social mediach to są samotni i nie mają na nic czasu.
    Oceny na świadectwie są bezwartościowe. Status materialny z jakiego się wywodzisz nie znaczy nic. Pozycja społeczna z jakiej starujesz nie ma czasami żadnego znaczenia.
    Wszystko można koncertowo spier…lić, tak samo jak można odbić się od najgłębszego dna.
    (nie zagladam tu, link podesłała mi żona ale musiałem skomentować)

    1. Siostro ma w niedoli 😀 Skąd ja to znam 😀
      Bio- chem jak się okazuje wcale nie jest taki świetlany 😉 Ja pół roku przed maturą zaczęłam się uczyć rozszerzonej matematyki. Narobiłam sobie problemów, ale mam to gdzieś. I choć mieli rację, że materiału nie nadrobię, to wiem, że słusznie postąpiłam, bo mam psychiczny luz z oceną na świadectwie z biologii, chemii i w sumie większości przedmiotów. Robię to co lubię (no dobra, czasem trzeba się nauczyć na jakiś sprawdzian z polskiego) i jestem stosunkowo wolna. A za 3 miesiące koniec i zobaczymy co dalej. Może studia, może gap year… czas pokaże, trzymaj się :*

  14. Idealnie trafia do mnie ten tekst. Jestem tegoroczną maturzystką, która nie ma za ciekawych ocen, sama nie wie czego tak na prawdę dalej chce od życia i jest w klasie biologiczno-chemicznej, gdzie są ludzie pewnie startujący na medycynę i grono tych którzy idą na kierunki około medyczne. Zazdroszczę tej pewności, gdzie chce się iść, bo ja nie wiem. Ale wiesz co? Po przeczytaniu tego tekstu jestem z tego zadowolona. Może nie mam konkretnego celu do osiągnięcia, ale będę za kilka lat zaskoczona gdzie mnie życie zaprowadzi. Może to będzie ciekawsze?

    1. Siostro ma w niedoli ? Skąd ja to znam ?
      Bio- chem jak się okazuje wcale nie jest taki świetlany ? Ja pół roku przed maturą zaczęłam się uczyć rozszerzonej matematyki. Narobiłam sobie problemów, ale mam to gdzieś. I choć mieli rację, że materiału nie nadrobię, to wiem, że słusznie postąpiłam, bo mam psychiczny luz z oceną na świadectwie z biologii, chemii i w sumie większości przedmiotów. Robię to co lubię (no dobra, czasem trzeba się nauczyć na jakiś sprawdzian z polskiego) i jestem stosunkowo wolna. A za 3 miesiące koniec i zobaczymy co dalej. Może studia, może gap year… czas pokaże, trzymaj się :*

  15. W punkt… Sama pamiętam jak się stresowałam codziennie idąc do szkoły, że zostanę zapytana o coś, o czym nie będę miała pojęcia. Jeśli nie byłam przygotowana na 100% szłam na wagary, w czasie których się uczyłam 🙂 Zawsze miałam świadectwo z paskiem, ale nikt nigdy nie zapytał mnie o to, co naprawdę sprawia mi radość. Rodziców nie stać było na harcerstwo (bo trzeba było kupic mundurek), czy kurs tańca, ale dobre oceny nic nie kosztowały, wiec to był mój cel, nie wiedza, ale oceny. Efekt był taki, że całe szkolne życie byłam „dobra ze wszystkiego”, ale miałam poczucie, że jestem bardzo przeciętna i w zwiazku z tym nigdy nie wierzyłam, ze chciec to móc. A moi koledzy z klasy, którzy ledwo zdawali? Wielu z nich ma własne dobrze prosperujące biznesy. Nie wiem jak to działa. Może gdy wciąż słyszysz, że jesteś leniwy, mało inteligentny i nic dobrego z Ciebie nie będzie, przestajesz słuchać innych i po prostu robisz swoje? Nie wiem, ale fakt, czerwone paski na świadectwach są gówno warte. 😉

  16. Ola super tekst. Skłonił do refleksji… Poczucia złości za mierzenie siebie w tym systemie 1-6… Spełnianie oczekiwań. A po skończeniu szkoły kto o tym pamięta. Dzięki za twój tekst 🙂

  17. Świetny tekst. Prawdziwy aż do bólu, jak wszystkie zresztą. Poruszyłaś bardzo ważny temat, może ktoś wyluzuje albo dostrzeże światełko w tunelu ?

  18. oczywiste skojarzenie muzyczne:
    https://www.youtube.com/watch?v=NTNcxGVgn9I

    A poza tym – stare przysłowie mówi, że „uczniowie piątkowi pracują w firmach należących do czwórkowych”.
    I też zauważyłem, że często ludzie, którzy mieli beznadziejnych rodziców sami wybijają się ponad przeciętność. Jest jakaś nadzieja dla moich dzieci 😉

    Ja też byłem tym co miał świadectwa z paskiem, ciągle czułem presję, i tez w liceum sam zacząłem sobie odpuszczać.
    Ale mimo wszystko nawet na studiach ciągnąłem na stypendium, aż z dobrze zapowiadającego się młodego człowieka stałem się bezrobotnym.
    Ogólnie cały czas mam problemy z ambicjami. Bo przez ambicje z okresu szkolnego mam problem z określeniem co JA tak naprawdę chcę. Na czym mi zależy.
    W efekcie późno się z żona pobraliśmy, bo za każdym usłyszanym „to kiedy ślub”. Od razu włączał mi się hamulec. Żebym nie miał poczucia, że realizuję cudze ambicje. Cudze życie. Bo i żona miała tak samo. W końcu to ona pierwsza się ogarnęła, że tak się żyć nie da, że w ten sposób to nawet jak samo czegoś chcemy, ale ktoś przypadkiem trafi w punkt z pytaniem, to sami sobie zrobimy na złość. Że musimy się emocjonalnie uniezależnić od rodziny. Że każdą wątpliwość musimy po prostu razem omówić… Ale i tak jest cholernie ciężko, jak rodzina zna Twoje czułe punkty…

    Ogólnie – sam jakoś nie mam ambicji. Jeżdżę starym golfem, którego nauczyłem się sam naprawiać, choć koledzy co i rusz zmieniają samochody. I dziwią się mi.
    Nie porównuję się z nikim, choć starsza część rodziny mnie próbuje naciskać, żebym zmienił stanowisko, zawalczył o awans, bo ktoś tam ma lepiej. Jakoś nie mogą zrozumieć, że to nie tędy droga. To mnie nie kręci. W firmie to nie ciągnie mnie do awansów. Chcę siedzieć na swoim grajdołku – tylko podwyżek brakuje 😉

    Mam stary smartfon, którego tez ostatnio sam naprawiłem – korzystając z instrukcji na youtubie, i planuję zainstalować mu nowego androida, bo wiem, że udźwignie.
    I chyba tu odkryłem co tak naprawdę lubię – naprawiać. Niestety to jest „ginący zawód”, bo sprzęty się robi tak, żeby były nienaprawialne, bo do starych sprzętów już coraz częściej nie da się dostać części. Ale lubię to uczucie, że jak coś zrobię własnymi rękami to działa. I w sumie nie wiem czy przypadkiem nie jest to też jakaś forma robienia „na złość” korporacjom (które przecież żyją z tego, że ludzie kupują wciąż nowe niepotrzebne rzeczy), bo sam w jednej z nich pracuję ;).

    I tak naprawdę to mam wrażenie, że choć praca, którą robię jest całkiem fajna, to cały ten czas który miałem pomiędzy, to przeleciał między palcami. Że nie jestem najlepszą wersją siebie. I że już raczej nie będę. I w sumie chyba mi już na tym nie zależy, choć trochę żal, że nie wyszło…

    Ale chcę, żeby moje dzieci nie czuły presji z mojej strony, żeby same mogły odkryć co chcą w życiu robić.
    Bo też sam wiem, że ciąg na studia z naszych czasów – choć one dały mi większe zrozumienie świata – to była błędna droga.

  19. Dokładnie tak jest! I najgorsze jest to że rodzice nie widzą jaką krzywdę robią dzieciom każąc im mieć 6 ze wszystkiego. Zamiast przyjrzeć się swoim ambicjami przelewanym na dzieci to winią szkołe za to że dziecko jest zmęczone i zaczyna się buntownać. A dzieci są zmęczone oczekiwaniami, dodatkowymi zajęciami, brakiem czasu na NIC… Jak ja bym chciała żeby ludzie pozwolili dzieciom być dziećmi

  20. Niby to wszystko wiem, stara już jestemi wiem, że oceny nie są najważniejsze… Ale tak się martwię o to swoje zdolne leniwe dziecko, któremu nic się nie chce. Co z nim będzie? Dawniej się mówiło, że będzie taki kopał rowy – ale teraz to robią maszyny!
    Dzięki za ten tekst…. Może się młody jeszcze ogarnie. Czymś zainteresuje.

  21. Zapiszę sobie ten tekst i będę go czytać sobie i moim dzieciom jak pójdą do szkoły. Ot co!!! Pozdrawiam, matka anglistka trójki ??????Stały tuned ??

  22. Moi rodzice, szczególnie zaś Tato, widzieli we mnie Panią Doktorową i takąż nadzieję pokładali, że na stare lata będą mieli prywatną opiekę lekarską. Jednak… No właśnie, jeśli chodzi o pomoc w nauce, nie miałam w Nich wsparcia; Mama sama nie bardzo radziła sobie z nauką (już jako dorosła, pracująca, była zobowiązana dokończyć naukę podstawową). Tato natomiast stawiał wysokie wymagania (był omnibusem), ale nie uważał, by miał obowiązek męczyć się z nami nad zeszytami :/ Do lekarskiej pasji nie miałam zacięcia absolutnie. Uwielbiałam natomiast rysować (nie mylić z malowaniem) i szkicować węglem, ale tę pasję zabiła we mnie sama nauczycielka rysunku, wrzucając do klasowego pieca teczkę z moimi rysunkami i szkicami za to, że wśród nich znalazła szkic swojej Podobizny :/ Jeszcze lubiłam szyć, toteż poszłam w tym kierunku, oblewając egzaminy wstępne do Plastyka. W żadnym jednak razie nie miałam wsparcia Rodziców, ani też pochwał za jakieś drobne sukcesy, ani też współczucia za ową spaloną teczkę rysunkową… :/ Dziś uprawiam scrapbooking, co przynosi mi najwięcej życiowej satysfakcji… Ale tekst pozwolę sobie zapisać dla Wnuków, którzy zaczynają swoją przygodę z nauką. Pozdrawiam Jadwiga

  23. Przez całą edukację najwięcej czasu poświęca się na rzeczy i przedmioty których nie lubimy i które musimy nadganiać. Rzeczy do których mamy talent i zdolności są „odpuszczane” bo wystarcza nam to co nauczymy się w szkole, a w domu kujemy i nadrabiamy to co wcale nam nie leży. Powinno być odwrotnie. W szkole powinniśmy mieć luz z rzeczami których nie lubimy, a nauczyciele, a przede wszystkim system szkolnictwa w Polsce, powinien rozwijać zdolności i naturalne talenty.

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.