Normalnie to wiesz, ja jestem dziewczyna cud malina. Taka 100%, z lekkim kwachem w tle, a nie jakiś rozcieńczony podrób z gównianą fruktozą czy innym tipsem. Do tańca i do różańca. Zwykle dzień dobry, dziękuję, przepraszam. Nie bekam przy stole, nie pierdzę przy ludziach, w ogóle oficjalnie to udaję,że nie umiem, i nie mówię ludziom w twarz, kiedy mnie wkurwią.
Tylko czasem…
Tylko czasem, jak mnie jebnie szlag, to tak, że nie mogę powstać. I leżę, piana toczy się z ust, jad wyżera poszewkę ulubionego jaśka, dziecko kuli się w kartonie z nadzieją, że w ferworze codziennych spraw jednak nadam ją do Azerbejdżanu. Albo chociaż Koszalina. I ruszyłabym ręką, ale czasem to strach ruszyć. Strach ruszyć, żeby nie zabić. I wszystko się prosi, bym stestowała moje leciwe, dwudziestoletnie trzonowce i zagryzła.
No ale normalnie to wiesz. Rumianek w rozkwicie, świtanie rześkie z kroplą rosy na skroni wyrażającej wysiłek intelektualny,co by nad ranem, energetycznym palcem do nosa trafić i nie zatrzymać się z nim rozpędu, w samej dupie. Ąse Madąse, flore, omade omade.
A innym razem- japierdolę.
Od poniedziałku do środy wypełnia mnie cierpliwość spokój, nadzieja, wiara w ludzkość i siku, którego nie mam kiedy zrobić. Kocham sąsiadów, nawet kiedy śmierdzą i palą w windzie. Szanuję przynajmniej. Z pokorą znoszę, że MPK ma mnie za dziwkę z doświadczeniem, taka, co potrafi godzinami stać na mrozie i nie buntuje się gdy marznie. Wiara, nadzieja, miłość. Chleb, ziemniaki, olej.
Normalnie doceniam swoją wyjątkowość. Jakże tu nie czuć się wyróżnionym, kiedy pośród dziesiątek niezmordowanych i niekończących się prań, czystej pary skarpetek brakuje, zawsze kurwa, zawsze, tylko dla mnie? I swoje życie lubię. W ogóle, wszystko.
Mieszkanie małe, ale przecież mogłoby być mniejsze lub wcale. I kto by niby mył te marmurowe podłogi w apartamentowcu? Jakaż byłabym zziajana tak od świtu do nocy latając, by zasłonić na czas te wszystkie ogromne, piękne, monumentalne brudne okna. Fakt, większa podłoga i dywan nań, co by skuteczniej pod wszystko,co nie wygodne zamieść, by się przydała. No ale nie narzekam. Ten uniesiony, nierówny u nas, to zawsze jakaś atrakcja. Ludzie wchodzą na siódme, a tam wydmy, ruchome piaski i wielka niewiadoma, czy znajdzie się kawa.
Lubię swój osiedlowy sklep, chociaż jak patrzę na paragon i widzę, ile trwonię przez lenistwo, to euforia tej sympatii mi opada. No ale powtarzam sobie, że ja nie jestem jakiś plebs, żeby tylko do dyskontów chodzić, że jak człowieka nie stać, to niech przynajmniej godnie udaje, że jest inaczej. A nie, że musię dupy nie chce ruszyć.
Lubię teściową swą. I dziecko, nawet bardzo, choć trochę mnie rozstraja, że takie jest nieznośne i w tym nieznosiejstwu swoim tak podobne do mnie. Samej ze sobą mi ciężko, a tu patrz, 77 cm mnie, uparte, absorbujące. Dobrze, że najpiękniejsze i najmądrzejsze, tak sobie powtarzam w chwilach słabości.
Nawleczonego lubię też, nawet bardzo. Rozczula mnie kupując ciągle te pączki z marmeladą, których nie znoszę. Ja lubię stałość. I te puste kartony po mleku w lodówce z tymi pączkami dają mi poczucie bezpieczeństwa, że on nigdy się nie zmieni. Zawsze będzie odkurzał, kochał mnie ponad wszystko i wkurwiał tak, że właściwie nie potrzebuję już kawy.
Tylko czasem tak..
Cieszę się, że płytami chodnikowymi nie wyłożyłam podłogi, bo mogłabym wyrwać z ziemi i rozłupać komuś łeb. A tak, paneli szkoda nawet wydłubywać. Naszarpię się tylko, płytkę paznokcia uszkodzę i zamiast krzywdę komuś zrobić,zrobię tylko lekki wiatr. Szkoda rabanu.
Są takie dni, że nienawidzę, nawet tego,co normalnie kocham. Do cna. Wówczas nawet rurki z czekoladą zjadam z zamkniętymi oczami, żeby się przed śmiercią nie wystraszyły mojego nienawistnego spojrzenia. Co jakiś czas zrywam zaręczyny i mówię, że nigdy więcej i pakuj się, dziecko na balkon wystawić bym chciała na godzinę, ewentualnie osiem, powstrzymują mnie wścibscy sąsiedzi i nieszczelne okna, przez które słychać by było jak się drze i i tak nie da odpocząć. Wracam do porządku w miarę sprawnie- mieszkanie nie moje, pyskować nie mogę, dziecko owszem, więc kocham.
Niemniej jednak są dni…
Że jebłabym w cholerę to wszystko. Wyjechała szukać przygód albo przynajmniej snu. Zbawiła jakieś ludzkie życie, albo przynajmniej obcięła włosy. Zrobiła ze sobą coś konstruktywnego, dokształciła lub schudła. Tylko po co? Żeby światu udowodnić, że miał racje i czułam się gruba i głupia? Też coś. Niemniej jednak wciąż tworzę plan. Snuje wizję. Obmyślam strategię. Podsycam swoją werwę nienawiścią, do Nawleczonego,dziecka, osiedlowego sklepu, MPK, sąsiada i psa.
A potem po prostu dostaję okres.
I wszystko jak ręką odjął, odchodzi. I znów jestem, cud malina, do tańca i do różańca. Ąse madąse. Flore.
___________________________
NO NIE SAMO ŻYCIE?
To tekst biały walc, Panie dedykują Panom ;-))
Skąd ja to znam, skąd my to wszystkie znamy! Uśmiałam się do łez, dam przeczytać mężowi 🙂 To były czasy, w ciąży, kiedy okresu nie było i wahania jakieś takie mniejsze (no dobra, od drugiego trymestru), nie? 🙂
Piękny tekst 🙂 Prawdziwy, że bardziej się nie da. A najbardziej to mi się podobało „Zawsze będzie odkurzał, kochał mnie ponad wszystko i wkurwiał tak, że właściwie nie potrzebuję już kawy.”. I tak się zastanawiam, czy to że moja żona do niedawna nie piła kawy, a teraz owszem, oznacza że przestałem ją wkurwiać? 😉
Świetny tekst! Właśnie jestem po jednym takim dniu z ostatniego akapitu…. Właśnie zjadałam swój obiad (godz.21.25), bo dopiero teraz miałam chwilę przy mojej maleńkiej Baś….i uśmiałam się do łez….dzięki Ci cud-miód i orzeszki Kobieto za umilenie wieczoru!!!!
A ja jestem ciekawa czy na tym świecie znajdzie się taki facet, który podczas tych 'trudnych dni’ rozumie i wkurwia się tylko na żeńskie hormony, oszczędzając przy tym partnerce dodatkowych bodźców rozpierdalających, czy to moja naiwność?
boska jesteś 🙂 ujęłaś idealnie, chociaż u mnie w/w to niezależne stany od cyklu miesiączkowego, wpadam w szał nieregularnie, ale zauważyłam, że przechodzi jak się w końcu uda wyspać…
#mamtaksamo oraz #kochamCięRadomska 😉
I robi Agutka Lipcowi jesień średniowiecza ;D
O matko z córką a już się bałam, ze to tylko mi tak odwala co miesiąc. Biegnę dać Rudemu do przeczytania możne mu się lżej na duszy zrobi, ze nie jest osamotniony w cierpieniach.
Uwielbiam ten Twój slowotok, a dzisiejszy tekst to już w ogóle wymiata i jest „miszcz”. I tak sobie czytałam i czułam się trochę jak w Dniu Świra… I jeszcze podziwiam Cię za taką głębię przemyśleń, u mnie w „te” dni na ogół cała refleksja kończy się jedynie na pluciu jadem i burkaniu do męża : ” czego tak głośno oddychasz?”. Najczęściej w myślach, bo jakby było na głos, to bym musiala kontynuować i unicestwić wszystkich wokół :p
Stąd wielbię ciążę i pierwsze miesiące po porodzie, nawet rollercoaster hormonów ciążowych nie daje takiej inwencji wkurwu jak pms 😉
Brilliant <3 Mój musi przeczytać.
Wróciłaś, jak dobrze…byle do menopauzy !
Buhahahaha:)))))))))))))))
Aaaaaaa. Puenta mnie zwaliła z nóg. Leżę pod biurkiem i płaczę ze śmiechu!
Oj tam oj tam Olu…jakby cię było stać na apartamentowiec to na panią do sprzątania nie?
:PP
Ja zawsze przed okresem wściekam się na „stracone szanse”. Marzyciel chyba sie juz przyzwyczaił. Tak samo jak do tego, aby tego nie okazywać z miną „znowutosamo”, tylko zrobić dla mnie szalik z ramion, co wtedy jest równie irytujące jak kartony po mleku. Prawdopodobnie jest to spowodowane tym, abym w szaleńczym biegu do wkurwu i jeb.. głową w ścianę gdzieś go nie zgubiła, bo nie dogoni. Bo ja biegam, jak się za bardzo wkurwię, jak za dużo wypiję i jak mam pms.
I walę głową w ścianę. Później leczę siniaki przez pozostałe dni…
i nawet się z własnej woli przytulam. I uśmiecham się do kierowcy który nie tyle się spóźnia, co przyjeżdża 5 minut wcześniej a ja z wywieszonym jęzorem biegnę. Bo następny za pół godziny… a podobno to „Centrum”.
Na szczęście, pms zawsze sie kończy. Chociaż za każdym razem w to wątpię, za każdym razem się kończy…
Wielbię tekst 😉
🙂 Każdy okres w życiu kobiety to trudny okres dla otoczenia 😉 He he 🙂 Super tekst… Wypisz wymaluj…
Końcówka tekstu zamiotła 🙂
Podpisuje sie obiema ręcamy…
Jak się Luby zapyta co mnie gryzie i czemu (znowu) zaręczyny chcę zrywać, to mu pod nos podam ten tekst. A później powiem, że ma sie przygotować bo przed nami jeszcze ciąża i menopauza.
Całą ja, tylko jednak czasem wyrywam płytę chodnikową…
Dzięki za idealny tekst! Dorzucę swoje doświadczenie – mój Mąż wie, że zbliża się TO, jeszcze zanim ja sama się zorientuję. Wówczas na wszystkie moje nagłe pomysły, akcje, wybujałe emocje, niespodziewane miłości i nienawiści reaguje krótkim „pogadamy jak ci się skończy okres” 😛 Czym doprowadza mnie na skraj wytrzymałości, bo przecież ja tak NAPRAWDĘ CZUJĘ, okres NIE MA NIC DO RZECZY!!!!!
Po kilkunastu dniach przyznaję mu (oczywiście tylko w duchu) rację 🙂
A ja myslalam, ze o macierzynskim piszesz 😉
dobre 😀
ale który moment w okresie to prawdziwa Ty, a który to efekt okresowego wahania nastroju? 😉
Podobno jest coś takiego jak PMS, ale ja uważam, że to wymysł kobiet, w których czasem się po prostu przelewa czara goryczy:) To po prostu samo życie.
Do łez! Usmiałam się do łez. O mnie w 1OO % :* Post świetny pokazujący… (nie będę wypisywać) – PO PROSTU WSZYSTKO! Takie posty moge czytac codziennie po kilkanaście razy dziennie <3 <3 A ten moment z płytą i z panelami – Świetny! ;* Pozdrawiam, Młoda Mama ;*
Kurde, ja wiem, że Koszalin to koniec świata, ale nie wysyłajcie tu wszystkich dzieci! Na pewno jakiś drugi koniec świata jest, pewnie w okolicach Azerbejdżanu…