„Niby miasto, a bydło samopas lata”- co to znaczy być u siebie?

samiswoi

Co to znaczy dzisiaj być u siebie? Tabuny rodaków emigruje w poszukiwaniu lepszego jutra za granicą, gdzie mogą mieszkać sto lat, a i tak nie potrafią zapuścić korzeni. Masa studentów opuszcza co roku swoje rodzinne miasta, miasteczka i wsie wyruszając w podróż w nieznane- po imponujące przygody i żałosne tytuły.

W Anglii nie lubią Polaków, bo chlają, nie znają języka i pracują za grosze, a do tego próbują się bezczelnie zadomawiać. Warszawiacy śmieją się ze słoików – z weków wypełnionych po nakrętki mamuninym żarłem i łbami wypełnionymi po uszy naiwnymi planami na karyjerę.

Pochodzę ze wsi. Mieszkam w jednym z największych polskich miast, o którym niestety za często mówią w wiadomościach. Niemal każda z dzielnic tego miasta była kiedy wsią, którą owe miasto do siebie przytuliło. Zabawne to nawet – w  poniedziałek ktoś był wieśniakiem, a we wtorek sąsiedzi z innej wsi już mogli pogardliwie nazywać go panem z miasta. Dziś to, według mnie, trochę nieaktualne, bo ludzi ze wsi i z miasta różni niewiele.  No dobra, może Ci z miasta  lubią stylizacje i outfity, a ze w wsi jak im po prostu w dupę zimno nie jest.

Kiedyś jeszcze ci z poza metropolii zazdrościli ich mieszkańcom dostępu do Mc Donalds, kina i teatru, ale odkąd wszystko można zobaczyć w Internecie a szczytem dietetycznego szału jest zjedzenie jajka od kury, która widziała niebo i mogła chodzić, ciężko jednoznacznie ocenić kto ma większe kompleksy.

Małe gospodarstwa rolne padają jak Radomska po wejściu na siódme piętro. Kilkadziesiąt lat wcześniej wsie wyludnił przemysł, wabiąc głodnych nie lepszego życia, a chleba, chłopów i przykleił im etykiety robotników, by ich dzieci kilkadziesiąt lat później z poczuciem wyższości określały się mianem mieszczan i wskazywały palcem, komu wolno, a komu nie, przebywać w ich sąsiedztwie.

Poruszamy się po Łodzi autem na nie-wielkomiejskich blachach. Za każdym razem, kiedy za wolno wyjedziemy ze stacji, zajedziemy komuś drogę, nie ruszymy na zielonym  zanim się zapali i jakiś nadpobudliwy pajac spragniony powietrza i awantury wyskakuje do nas z innego pojazdu, słyszymy, że kto nas kurwa wieśniaków za kółkiem usiąść pozwolił, jak się po mieście jeździć dużym nie umie to… Niektórzy tacy uczynni, że nawet nas, żałosnych  wieśniaków uczyć chcą! A mówią, że altruizm w narodzie wymiera.

Nie jesteśmy u siebie i ten fakt to pierwszy, jaki można nam wywlec. Pytanie, kto jest? Co to znaczy być „u siebie”?

Żeby móc spokojnie oddychać i nie narazić się na śmieszność w czyichś oczach, trzeba rezydować w danym miejscu od dziesięciu pokoleń? Czy fakt, że w jedenastym, nasz pra(…)pradziad dziwak burak jeden do innej wsi zupełnie niechciany sprowadził nie powinna burzyć niczyjego komfortu?

Istnieje w ogóle jakieś „u siebie”? – Dom Twój,dopóki się rodzina nie upomni o udział albo nie będą chcieli obok pociągnąć autostrady. Mieszkanie po kimś, od kogoś, albo na kredyt, a nawet jeśli nie to w bloku należącym do spółdzielni. Twoje podwórko tylko w dziecięcej wyobraźni i zabawach sprzed lat, smaki dzieciństwa to dania babci,albo lizak ze sklepu. Nie Twojego.

Obcy może się zbliżyć, dopóki okazuje bezwzględny szacunek i podporządkowuje się obowiązującym zasadom. Nikogo nie obchodzi, jakie zasady chciałby ustalić obcy. Dopóki sam obcym nie zostanie.

______

O doświadczeniach nie ze swojego podwórka, pozytywnych także, chętnie poczytam. O ignorancji i chamstwie też, bo lubię szlagiery.

Mordoksiążka.

Gogle na plusie jak moje szkła.

12 komentarzy
  1. Pochodzę z Wielkopolskiej wsi. Godali, żeby za chlebem jechać do Lubuskiego. To my pojechali…
    Wprowadziliśmy się do mieszkania w mieście znanym z Dżizusa jak z Rio i na wstępie dostaliśmy łomot za poznańską rejestrację. Po kilku latach staliśmy się prawowitymi Lubuszanami i pojechaliśmy do ukochanego Poznania z piękną i rzucającą się w oczy literką „F” na tablicach. Było lato, więc „ręczna” klima otwarta na full. Na skrzyżowaniu, z sąsiadującego auta dobiegło nas głośne:
    – Eeeee, wy falubazy zaj**ne! Wracać na wioskę!

    Chyba wszędzie znajdą się tacy…

  2. Ja od 10 lat NIE jestem u siebie, bo ze wsi uciekłam do małego przytulnego miasta, które dziwnym trafem przytula obcych 🙂 polecam 🙂

  3. Ha, a ja tam zawsze jestem u siebie. Mieszkałam w kilku miejscach i czy to były Katowice, Egipt czy Łódź, zawsze byłam u siebie. Sekretem jest odpowiednie dobranie rejestracji samochodu. Na Śląsku nikt mnie nigdy nie wyzwał od goroli, mimo że jestem krojcokiem (podobno najgorsze, co może się przydarzyć), bo jeździłam sobie z rejestracją SK, w Egipcie, auto z wypożyczalni, zakryte cycki i kolana – Habibi, ty to w sumie nasza jesteś, w Łodzi – auto w leasingu, rejestracja EL i nawet mnie ktoś od czasu do czasu z podporządkowanej wpuści 😉
    Muszę jednak przyznać, że od wsioków mnie wyzwano w jakiejś zabitej dechami dziurze, gdzie nawet Buka nie zagląda, bo się Panie na krowę z mlecznym pyskiem zapatrzyłam (ładna była skubana) i nie ruszyłam odpowiednio szybko gdy szlaban na torach podniósł się. Po chwili opierdzielania mnie, jednak Pan zorientował się, że jest moim klientem, który tak na marginesie, nie zapłacił od 9-u miesięcy i bardzo szybko wycofał się do swojego audi… Pozdrawiam serdecznie mojego klienta, za którego teraz żona przynosi dokumenty do rozliczania nadal nie płacąc 🙂

  4. Jestem warszawianką. Z „małomiasteczkowymi” i „małorolnymi” przeważnie nie mam problemu. Częściej to oni mają problem ze mną.
    Kiedyś w Żarnowcu – zachciało się nam z mężem ruin niedoszłej elektrowni – zaczepił nas miejscowy. Pogadaliśmy, jak ciężko o pracę, że niepewna sytuacja wokół terenu zniechęca inwestorów (zabiorą, nie zabiorą, odbudują?) że na Podkarpaciu (tam mam dalszą rodzinę) toże bida z nyndzą… Po jakichś 20 minutach pan zainteresował się, skąd m y jesteśmy. Jak usłyszał, że z Warszawy, to tylko spojrzał koso, odwrócił się i bez żadnego „do widzenia” pomaszerował prosto przed siebie.
    Hasło „wieśniak” pojawia się w mej głowie głównie wtedy, gdy po 22:00 muszę się zastanawiać, dlaczego sąsiad dwa piętra wyżej drze japę na balkonie, jakby mieszkał w bloku sam. W weekendy jeżdżę do teściów za Wołomin i sprawa się wyjaśnia. Tam każdy ma własne podwórko (zwrócisz uwagę, spodziewaj się zemsty) albo chociaż „metę” pod dworcem, po którym lepiej się po zmroku nie kręcić. Sokiści biją…
    „Wieśniackie” jest dla mnie wypalanie traw i wykręcanie się – nomen omen – sianem, że „to dzieci się bawiły”. Wiocha to dla mnie komentarz typu: „u nas to nawet do bezdomnego straż miejska nie podjeżdża, a ty mnie instruujesz, żeby po nią dzwonić, jak rannego ptaka znajdę”.
    I takie tam. Pozdrawiam mieszkańców miast i wsi.

  5. Było to 10 lat temu, ale nigdy tego nie zapomnę. Składałam papiery na studia. Kolejka niesamowita, gorąco jak w piekle, jeszcze jakieś 100 osób przede mną. Stoję sobie i zagaduje mnie dziewczyna stojąca koło mnie… Nie znamy się, więc jest typowe gadanie o niczym. W pewnej chwili moja rozmówczyni pyta mnie skąd jestem. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że z Białegostoku. Ta prycha z pogardą i komentuje: Prowincja… Ja jestem z OTWOCKA. Jakoś się nie zaprzyjaźniłyśmy 🙂

  6. A ja znalazłam swoje miejsce. Blisko do bliskich, ale jednak daleko – na swoim. Żeby ktoś się do mnie wybrał musi chcieć – musi wsiąść w jakiś środek transportu i przemieścić się w nim te 15-20 minut. Jak ktoś przyjedzie to jestem pewna, że do mnie. Tu jest mój azyl i tu czuję się najszczęśliwsza. Co z tego, że dopiero kilka lat?
    Zmieniłam blachy w aucie cobym czuła się bezpieczniej (krążę zwykle pomiędzy dwoma kibolskimi nielubiącymi się miastami) i cobym była pewna, że moje jest moje. 🙂

  7. W filmie „Powrót do Garden State”, z ust głównego bohatera, który po latach przyjeżdza do rodzinnej pipidówy padają słowa:
    (wklejam w oryginale bo jak mawia Artur Andrus ” tłumaczenia są jak kobiety: jak piekne – to niewierne, jak wierne to niepiekne.
    Andrew Largeman: You know that point in your life when you realize the house you grew up in isn’t really your home anymore? All of a sudden even though you have some place where you put your shit, that idea of home is gone.

    Sam: I still feel at home in my house.

    Andrew Largeman: You’ll see one day when you move out it just sort of happens one day and it’s gone. You feel like you can never get it back. It’s like you feel homesick for a place that doesn’t even exist. Maybe it’s like this rite of passage, you know. You won’t ever have this feeling again until you create a new idea of home for yourself, you know, for your kids, for the family you start, it’s like a cycle or something. I don’t know, but I miss the idea of it, you know. Maybe that’s all family really is. A group of people that miss the same imaginary place.

    Sam: [cuddles up to Andrew] Maybe.
    https://www.youtube.com/watch?v=oll6UfK6iUg

  8. A ja jestem u siebie tam gdzie jest moja rodzina i spokojnie mozemy zyc sami sobie. Wychowalam sie na wsi, zylam w miescie, wyjechalam do innego kraju ktory teraz jest moim miejscem. I znow zyje w miescie, choc chcialabym na wsi. Dlaczego? Bo potrzebuje przestrzeni, ilosc ludzi w miescie mnie denerwuje i przytlacza. Co do akceptacji innych. Nie wchodze nikomu w droge I zawsze podkreslam moje priorytety (tj. Maz I dzieci), reszte 'rodziny’ przestalam oszukiwac, ze sie kiedys do nich dostosuje i wszyscy dalismy sobie spokoj. Zyje sama sobie, z tymi ktorych wybralam, w miejscu ktore pozwala mi zyc I nie zmisza do usmiechu sasiadkom 'no bo co ludzie powiedza’. I nie mam brzemienia imigranta, bo umiem rozmawiac z ludzmi a nie tylko wmawiac ze jestem gorsza od nich i polacy as zli nu nu nu. Wszyscy niezaleznie od narodowosci, miejsca zamieszkania to ludzie i wszedzie spotkasz te same grupy.

  9. U siebie, u siebie… A to nie tak jak z Chopinem? Że tam gdzie serce etc.? Dobra, za bardzo spłycone…

    Ustalmy jedno – dom jest domem. Bez względu jakie mamy z nim wspomnienia, dom jest domem.
    Ale „u siebie” nie oznacza „dom” powiem więcej, wręcz przeciwnie. Moja Rodzicielka poczuła się u siebie dopiero jak opuściła rodzinne gniazdo i mogła w końcu kroić ogórka na mizerię po swojemu i tak jak lubi, a nie tak jak nakazywała gospodyni domu.
    To znaczy chyba „u siebie” pod względem mieszkania…

    A pod względem miejsca? Nie wyprowadzałam się nigdy z miasta, wiec nie będzie to autopsyjne przeżycie. Jakiś czas temu M. spakowała manatki i wyjechała do Stolicy. Za czym? Nie do końca wiadomo, miała taki kaprys, chciała się wyrwać z domu, albo uwierzyła w Warsaw Dream. Jest tam do dzisiaj. Przygody miała różne, posiada tam również mniejsze bądź większe grono znajomych. Mimo to, co jakiś czas przyjeżdżając do rodziców wraca do nas (często omijając swój „rodzinny dom” wbrew pozorom). Maltretuje, że kawa, że piwo, że ulica na P i cytrynówka. W przypływie czułości stwierdziła kiedyś, że to jest „u siebie” tu się czuje bezpiecznie, prawdziwie i wśród swoich.
    Więc to nie tylko miejsce, ale też ludzie.

    Nie da się wymazać z pamięci tego skąd jesteśmy i to chyba dobrze. Jakoś zostaliśmy wychowani i siąknęliśmy ten świat, który nas otaczał.
    I choćby nie wiem ile razy poprawiały mnie jakieś Pyrkoludy z Poznania dla mnie pętla zawsze będzie krańcówką, będę mówiła z lekko wyczuwalnym akcentem rodem z podwarszawskich wsi z rosyjskimi wtrętami. Ewentualnie z naleciałościami piotrkowskimi (ew. pietrkowskimi, jak kto woli 😉 ). Bo biorąc pod lupę teorię o 10 pokoleniach, to chyba mało kto się załapie. Bo w takim razie gdzie byłoby moje „u siebie” ?

    Powiem, że osobiście kocham wiele miast. Mogłabym mieszkać w wielu, ale za każdym razem jak wracam, jadąc tramwajem pełnym ludzi, patrząc na te, nie odnowione jeszcze, kamienice czuję, że kochać można wiele, ale we krwi ma się tylko jedno miejsce. To płynie w żyłach.

    A co do trąbienia etc… Każdemu się zdarza, nawet tej altruistycznej bandzie kierowców. A jak ktoś nawet jeździ na miejscowej rejestracji to zaraz jest: „Baba”, „Blondynka”, „Staruch” „Elegant w furze któremu wszystko wolno” „Siostra zakonna”, „Nieopierzony Żółtodziób”, albo „Jak się jeździ Fiatem to tak jest” i wiele innych. Próba szufladki, a to że Wy wpadacie już do pierwszej lepszej, to już zupełnie inna kwestia.

    Z burakami tak jak z każdym człowiekiem – zawsze się jakiś znajdzie, nie ma reguł. Chociaż są statystyki. Ot na przykład: Każdy samochód z którym miałam bliższe spotkanie, podczas przechodzenia w miejscu dozwolonym i w czasie dla mnie dozwolonym, miał rejestracje EZD. I jest to moja prywatna statystyka, a nie stereotyp. 😉

    A jakie miejsce płynie w żyłach Radomskiej? 🙂

    1. Niewiadów- kraina słynąca ze sprzetu AGD i Cezarego Pazury 🙂 Niegdyś nienawidzona i porzucona w pogoni z maarzeniami, dziś źródło nostalgii i tęsknot 🙂

  10. Ktoś kiedyś powiedział, że dobrze się czujesz wtedy, kiedy nie czujesz się obcokrajowcem) Ale dla tego żeby czuć się obcokrajowcem nie zawsze musisz być w innym kraju, wszystko zależy od ludzi, z którymi spotykasz się, a nie gdzie. Myślę, że nienawiść do obcokrajowców dziś musi być reliktem. Niestety tak nie jest( Żyjemy w erze globalizacji i demokracji, dużo osób mieszkają i pracują za granicą, więc mam nadzieję, że wkrótce „obcokrajowiec” będzie wyłącznie kategorią prawną, a nie piętnem niższej klasy.

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.