Masz czas?

Marta ma masę rzeczy na głowie od samego rana. I dopóki ociężałe powieki nie zmuszą jej do powiedzenia sobie resztę maili sprawdzę jutro”.

Wstaje skoro świt, żeby, zanim poniedziałek się zorientuje i ją dorwie, zjeść  w spokoju śniadanie. Dobrze, że mleka produkują teraz z datą przydatności do spożycia, bo inaczej jej karton odrodziłby się już dawno jako gazela i szukał szczęścia na sawannie. Ma masę planów na najbliższy tydzień, ale w sobotę rano orientuje się, że znów zabrakło jej głowy i czasu na kupienie pasty do zębów, więc rzucając kurwami maltretuje starą, pustą tubkę. Postanowiła, że będzie dbać o siebie, ale zapomniane warzywa i owoce same wychodzą z lodówki, tak jak pieniądze z konta na opłacenie niewykorzystanego karnetu na siłownię. Ale to wszystko to tylko takie marudzenie z niewyspania.

Marta bardzo lubi swoje życie, czynności za które jest odpowiedzialna, adrenalinę, która nakręca ją na więcej. Lubi  nawet to, co wkurwia ją i doprowadza do łez, bo wie, że bez tego nie byłoby takie samo. Gdyby nie ten słony potok raz na jakiś czas, skąd wiedziałaby, że tak bardzo lubi smak tryumfów?

Czasami tylko przejdzie jej przez myśl…

Co gdyby wszystko potoczyło się inaczej? Koleżanka, która wybrała w życiu zupełnie inną drogę wydaje się być szczęśliwsza, bardziej spełniona, spokojniejsza. Szczęściara, nie ma w życiu tylu stresów, nie ponosi takiej odpowiedzialności!

No ale Marta nie wyobraża sobie innego, niż swoje, życia.Chce robić karierę.

W mojej lodówce światło bezlitośnie obnaża trzecie wcielenie cebuli. Plany na cały tydzień mam zawsze ambitne, ale cieszę się, jeśli znajdę czas na pisanie. Albo na doczekanie aż odżywka na paznokciach wyschnie nim gdzieś wpieprzę łapę lub będę musiała przekonać Lenkę, że tym razem też nie zawalił się świat.

Lubię moje życie. Lubię to,co za co jestem odpowiedzialna. Adrenalinę, która nakręca mnie na więcej. Lubię nawet to,co wkurwia i doprowadza do łez, bo wiem, że bez tego nie byłoby takie samo. No bo gdyby nie ten słony potok raz na jakiś czas, to skąd wiedziałabym jak smakuje tryumf, co?

Cały tydzień jem kanapki, a zrobienie sałatki odkładam na jutro. Zęby myje resztkami pasty profesjonalnie wygrzebywanymi z każdego zakątka tubki- lata doświadczeń robią swoje. Robię coś dla siebie, ale zawsze wpoczuciu, że za mało, za dużo,albo nie w porę. Jak nie robię, mam poczucie winy i pretensje, że za bardzo się poświęcam i kiepsko organizuje swój czas.

Marta pnie się po szczeblach kariery. Ja wychowuję córkę.

Różni nas wszystko, ale dziwnie wiele łączy. Bywamy tak samo przemęczone i dumne, pewne siebie i zagubione. Idziemy tak samo uparcie, tylko w inną stronę, obie nie do końca wiemy dokąd.

Może na drodze Marty powitają ją podwyżki, splendor i prestiż i będzie szczęśliwa. Może obudzi się za 10 lat przeraźliwie samotna i wypalona.

Może ja wyciągnę z macierzyństwa wszystko,co najlepsze i będę bardziej wartościowym człowiekiem. Człowiekiem, który ma dla kogo żyć. A może Lena mi powie, że nie dałam rady i przez resztę życia będę próbowała oswoić się ze smakiem porażki.

Nie wiem. Nie wiesz. Nie wiem co wydarzy się jutro u mnie i co dokładnie dzieje się u kogoś, kto nie jest mną. Intuicja podpowiada mi, że i Marta i ja będziemy jeszcze  w życiu tak szczęśliwe i nieszczęśliwe, że żadna z nas nie pojmie co ta druga przez to rozumie.

To nieprawda, że można być wszystkim i mieć wszystko. Można za to na pewno przegapić wiele zastanawiając się ciągle jakby to było gdyby było inaczej, albo starać się być każdym, wszystkim, wszędzie tylko nigdy szczęśliwym tu i teraz.

Tak sądzę. Tak czuję.Mam naprawdę mało czasu, bo tylko jedno życie. I moja córka nigdy nie będzie miała już siedmiu miesięcy. Nie ma czasu na gdybanie, bo nauczyła się wstawać o własnych siłach i samodzielnie próbować się zabić. W wolnych chwilach wolę malować paznokcie niż być rozdarta i nieszczęśliwa.

A Ty?

 

7 komentarzy
  1. Oj ja zbyt czesto łapie się na gdybaniu „co by było gdyby”…z drugiej strony po ukończeniu 20stki miałam naprawdę zajebiste życie…posmakowałam życia studenckiego, mieszkania samej, pracy w różnych branżach, potem przyszedł czas na założenie rodziny, urodzenia dziecka, rozwód, kolejny związek, znów urodzenie dziecka… jedno musze przyznać  – w moim zyciu dużo się działo i dzieje…
    Przeszkadza mi że jednak  mimo dużego temperamentu byłam osobą która widziała pół szklanki pustej… terapia pomaga widziec inaczej..żaluje tylko , że nie zaczęłam jej wcześniej..ale lepiej późno niż wcale…a dopiero przy córce nauczyłam sie zachwycać nią każdego dnia…syn miał przerypane…zbyt wymagające, ambitna, nadopiekuńcza..teraz bardziej luzuje choć paradoksalnie łatwiej mi wyznaczać granice…bo dzieci też ich potrzebują…
    Myslę, że wielką sztuką jest umiejętnośc akceptacji tego gdzie się jest, co się „ma”..bycia tu i teraz..bo nie od dziś wiadomo, że życie jest proste, nie ma sensu je komplikować…idę w tym kierunku, wolno, ale do przodu 🙂

  2. Kiedyś byłam taką Martą, teraz jestem taką Radomską. To trochę szczęście poznać różne wersje życia. O wnioskach i spostrzeżeniach mogłabym napisać „Potop” i przy okazji utopić w nim wszelkie racjonalne spojrzenia na karierę i na macierzyństwo. I Ciebie, więc wyhamuję. Jedna myśl moja własna, subiektywna: zmęczenie dzieckiem jest inne – wyniszcza psychę bardziej. Ale zgadzam się z Tobą, że to, co jest trzeba trzymać w garści i wyciskać do ostatniej kropli. Bo już się nie powtórzy.

  3. Masz rację – nie można, a ja dodam, że nie warto. Liczy się naprawdę tylko tu i teraz i chociaż ja wiem jak to brzmi, jak strasznie zalatuje truizmem, tak naprawdę jest. A im dziecię starsze, tym bardziej samodzielne i nagle znowu masz tyle czasu dla siebie, że nie wiadomo co z sobą zrobić. Więc raz: trzeba chwilą żyć, a dwa: marzeń nie kasować, plany snuć! 🙂

  4. Z jednej strony mam powody do zadowolenia z zycia, bo nie jest zle, jakos utrzymuje sie na powierzchni, z drugiej strony mam poczucie, ze moglo byc lepiej. Z trzeciej strony – doswiadczenie mnie nauczylo, ze lepiej zeby nie bylo za dobrze, bo nie nalezy kusic losu nadmiarem szczescia…

    Ja sie duzo martwie. O powazne rzeczy i o pierdoly. Czasem martwienie sie o pierdoly pomaga zagluszyc powazne, paralizujace wole zmartwienia.
    Martwie sie o przyszlosc.
    Moja kobieta mnie nauczyla, ze chociaz nie uda mi zabezpieczyc przyszlosci tak jak bym chcial, to trzeba tez pamietac o terazniejszosci i pamietac o tym by zyc zamiast tylko drzec ze strachu o to co sie stac moze.
    Natomiast syn, choc zyje naprawde krotko nauczyl mnie, ze biezace zmartwienia, problemy wykanczajace tak, ze czas na drzemki kradnie sie za kierownica odbieraja moc zmartwieniom o przyszlosc, typu: jak to zrobic, by byl lepszym czlowiekiem ode mnie, czy chocby jak go, kurwa, wychowam, zeby nie klal.

    1. Aha, a z prywatnych marzen, to mam kilka nie do spelnienia, co bym pamietal, ze swiat jest beznadziejnie urzadzony, mam kilka ktore mialy zaczekac ze 2-3 lata, a teraz poczekaja sobie co najmniej -nascie, a z takich bardziej dostepnych, to mnie moja kobieta nauczyla w koncu, ze jak mam na cos duza ochote, to mam to zrobic, a nie rezygnowac, ze to niezdrowe, szkoda kasy, itp. bo potem bede zalowal straconej mozliwosci.

  5. Ja też jestem zdania, że w życiu trzeba się na coś zdecydować. Podoba mi się to co piszesz, bo pokazuje, że cokolwiek byśmy nie zdecydowali nasze życie, choć różne jest w gruncie rzeczy bardzo podobne.

  6. Gdy miałam jakieś 9 lat, podczas kolacji wigilijnej stanowczo oznajmiłam że nie będę nigdy mieć wstrętnych bachorów. Mając 19 lat oznajmiłam pierwszemu facetowi że dzieci nie figurują w moim planie na życie. On też nie figurował.. miały być balety, kariera, rozwój własnej firmy, sportowy wóz w garażu, apartament na ostatnim pietrze, dior w szafie, a w łóżku co noc inny facet. A tu pech… uwiązałam się na 14 lat. Gdy odeszłam w końcu, miał pretensje: przez Ciebie nie mieliśmy dzieci! No kurna! Uprzedzałam!
    Gdzies na połączeniu gościa nr 1 a nr 2 była psychoterapia, 6-letnia. Na sesjach oczywiście temat mojej nienawiści do dzieci. Grzebanie w dzieciństwie.. takie tam. Gdy mając 35 lat zaczęłam miec mokre oczy na placach zabaw na widok dziewczynek z kitkami… terapeutka próbowała mi pokazać, że to może być TO. Facet nr 2 również nalegał na dziecko. Po 2 latach uległam, uważałam, że chcę mieć dziecko, choć nigdy nie odnalazłam tej pewności.
    A teraz jest tak: żałuję, że pojawił się facet nr 1 i nie było tego wozu, apartamentu i wolności w łóżku. Żałuję, że zmarnowałam 14 lat na związek, który nic nie dał mi dobrego. I tak….. czasem żałuję, że posłuchałam partnera nr 2 i zasugerowałam się słowami terapeutki… Przecież ja nigdy nie chciałam mieć dzieci. Nigdy nie wierzyłam w ten instynkt macierzyński. Za to w ciąży jak głupia trzymałam się teorii że matki starsze są „wyszumione” rozważne, dojrzałe, spokojne.
    Gówno prawda.
    Jestem nierozważna, niewyszumiona, zestresowana, wiecznie niezadowolona, stale zastanawiająca się, gdzie był błąd. Ze zdumieniem spoglądająca na swoje macierzyńskie doświadczenia i cudze. Z przerażeniem odkrywająca, że częściej myślę o synu jako o przeszkodzie, zawadzie, przyczynie problemów. Nie znajduję nic pozytywnego, co dało by mi macierzyństwo.
    Bywam na siebie wręcz wściekła że nie trzymałam się tego pierwotnego planu na życie, bo tęsknię.
    I najbardziej dla mnie smutne: za 3 tygodnie syn skończy 2 lata, a ja wciąż czekam na to opisywane przez matki uczucie wszechogarniającej miłości… ale być może zajęta rozpamiętywaniem niespełnionych planów nie daję sobie prawa do czucia czegoś innego.
    Niestety.
    Są mamy które mówią, że nie wyobrażają sobie życia bez swego dziecka. A ja właśnie doskonale sobie je wyobrażam, bo było poukładane od a do z.
    Dobrze, że mam zajebistego partnera, który jest tak świetną matką jak ja nie jestem.
    Spędzam w pracy 10 godzin, w domu z dzieckiem 2. I większa frustrację odczuwam przez te 2 godziny. Za każdym razem gdy widzę tę swoją niedoskonałość, niecierpliwość, złość, gdy wściekam się bo syn wali widelcem w talerz, oblewa mnie wodą, gryzie, krzyczy, nie daje się położyć przez 2 godziny. A ja odczuwam takie emocje… że aż mi wstyd, bo mam przed sobą nie największego swojego wroga, ale po prostu.. dwulatka. Moje marzenie to w końcu odczuć spokój w sobie, nie będę podpowiadać losowi jak to ma się stać.. po prostu.. jestem otwarta.

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.