Kiedyś było łatwiej?

lenka6,5mca

Słyszę to w aptece, kiedy kupuję Lentośce żel na dziąsła. W markecie, kiedy mija mnie starsza ode mnie kobieta, a ja wybieram właśnie nawilżające chusteczki. WIelokrotnie od mamy, nie raz od babci… Że ja to mam teraz dobrze.

Ano mam i nie neguję ani nie podważam. Z pokorą i niedowierzaniem słucham opowieści o rozwieszanych po całym domu pieluchach, których kolejna porcja gotowała się w tym samym czasie w kotle. O praniu bez pralki i bieżącej wody, o rodzicielstwie bez słoiczków, środków na kolki, ząbkowanie, problemy z brzuszkiem, zaśnięciem itp. Bez Super Niani i wypasionych żłóbków. Słucham i analizuję. Wyciągam wnioski.

Za nic w świecie nie chciałabym cofnąć się w czasie, by to,co jest teraz efektem ubocznym macierzyństwa, terroryzowało mnie i angażowało całkowicie przez cały dzień. Myślę, że bałabym się wtedy narodzin Lenki o stokroć bardziej. Tego, że poza byciem mamą nie będzie czasu ani sił na cokolwiek, na co często sił i czasu brakuje już teraz, choć mam ich przecież w stosunku do mojej mamy i babci znacznie więcej.

Czy jednak ewolucja macierzyństwa to tylko spektakularny sukces i same korzyści? Oblicze matki otoczonej gadżetami i narzędziami do ułatwiania sobie życia? Większa wolność w decydowaniu o sobie, a także o stylu macierzyństwa? Widzę to trochę inaczej i mam ochotę czasem szepnąć parę słów relacjonującej mi swoje wyzwania i zasługi mamy z innego pokolenia. Ale milczę, bo wiem, że nic jej tak nie dowartościowuje jak opowieści o tym, czemu musiała sprostać, bo często na cokolwiek innego poza dzieckiem nie było już miejsca. Milczę, bo każda z nas ma tylko swoją własną perspektywę. Jaka jest moja?

Widzę trochę więcej, niż komfort podania kropel na kolki i dostęp do źródeł informacji innych niż matka i babka. Wydaję mi się, że przemiana społeczna w kwestii macierzyństwa ma swoje ogromne korzyści, ale i proporcjonalną cenę.

Kiedyś wychowanie dziecka było domeną całej rodziny, a ściślej- jego babć. To matka młodej mamy była wyznacznikiem i mentorem i nikt nie dyskutował z nią na temat jej metod, bo to nie były jej metody, a usankcjonowana społecznie wiedza, niepodważalne „słońce kręci się wokół ziemi” z którym nikt nie dyskutował. Dziecko jadło krowie mleko, a rumieńce świadczące o alergii uznawano za oznakę zdrowia. Kiedy krzyczało nocami, to pod jego łóżeczkiem kładziono przelane jajko, odczyniano uroki, albo najzwyczajniej w świecie czekano aż się uciszy, bo w domu było tyle do zrobienia i najczęściej tyle dzieciaków, że nikt nie miał czasu pochylać się nad jednym konkretnym. Mama malca byłą za młoda i za głupia, przerażona tak samo jak ty i ja swoją nową rolą, ale polegająca tylko i wyłącznie na swojej rodzicielce.

A dziś? Dziś jedno dziecko to wyczyn, a niekiedy duży luksus, na który coraz mniej ludzi sobie pozwala, albo może pozwolić. Na same kolki znam kilkanaście „złotych recept” i niemniej medykamentów. Ze szkoły rodzenia wyszłam obładowana wiedzą i ciążowym brzuchem tak, że naprawdę myślałam, ze tego wszystkiego nie udźwignę. A to nie była nawet próbka wiedzy, którą zdobywam na każdym nowym etapie swojego macierzyństwa.

Nie ma mamy, która czuwa nade mną i zawsze wie,co robić- jest Internet, w którym wszyscy przeczą sami sobie i ponoć zaufani eksperci, ale mówiący kompletnie różne rzeczy. Nie ma babci, która popilnuje dziecka, bo babcia ma przed sobą jeszcze 25 lat pracy. Nie ma żłobka, a jeśli jest, to z ograniczoną ilością miejsc o wątpliwym standardzie lub prywatny za absurdalne pieniądze. Nie żadnego socialu- bo umowa o dzieło, a matki w pracy widziane mile tak, jak pryszcz na randce.

Tak, wszystko się zmienia i nie ma sensu się przekomarzać, kto ma gorzej, bo tych dwóch rzeczywistości nie da się do siebie odnieść. ale…

Jesteśmy jednym z pierwszych pokoleń, które nie może liczyć na pomoc i wsparcie „wszechwiedzącej babci”- bo babcia w pracy i jak się okazuje, w świetle współczesnej wiedzy o zdrowiu i wychowaniu dziecka, swoją pomocą i kompetencjami, mogłaby zaszkodzić.

Nie ma żadnego obiektywnego i niepodważalnego źródła wiedzy oraz informacji- bo wszystko od rodzaju porodu, sposobie karmienia, szczepień, po żywność, leki, wychowanie i wykształcenia jest względne, relatywne, poddawane w wątpliwość, a matka podejmująca decyzję (ponoć samodzielnie w oparciu o instynkt, ta…???) – a co za tym idzie, matka która będzie szukała jakiegokolwiek potwierdzenia, ze robi dobrze, bo niby skąd ma to wiedzieć skoro nigdy matką nie była, zetknie się z chaosem, natłokiem informacji i… własnym poczuciem winy i brakiem pewności siebie. Będzie podatna na manipulację i… raczej ciężko jej będzie docenić, że może sprawniej przewinąć dziecko, kiedy dowie się, jaki jest skład chusteczek, pieluch, słoiczka, sklepu etc…

Kiedyś zostanie rodzicem było naturalną koleją rzeczy konsekwencją zawarcia małżeństwa lub żałosnego dostępu do antykoncepcji. Nikt nie zadawał sobie miliarda pytań egzystencjalnych, ludzie zostawali rodzicami bardzo młodo bez poczucia, że tracą wolność (bo chyba na dobrą sprawę jeszcze nie zdążyli jej uzyskać).

Nasi rodzice nie wiedzieli jak nas wychować, ale nie robili z tego problemu, ot,w najgorszym przypadku, jesteśmy dziś dorosłymi z masa pretensji i deficytów.

Jednak też dorosłymi z dużo większym zakresem wiedzy i samoświadomości. Takimi, którzy najpierw stawiają na siebie- chcą się wykształcić, nachapać życia, ustabilizować swoją sytuację ekonomiczną, a dopiero potem… Dopiero potem i coraz rzadziej myślą o dzieciach.

Pisałam już, że nie mam z tym żadnego problemu dopóki jednak ludzie rezygnują z rodzicielstwa, a nie się nim przerażają. Współczesny człowiek niemogący nadążyć za tempem i zakresem zmian, zwraca się ku.. samemu sobie- swojej psychice, komfortowi, potrzebom. I gdyby go to uszczęśliwiało jeszcze… Tymczasem powoduje, że mnożymy niepotrzebną ilość pytań i wątpliwości.

Rodzicielstwo nie jest już dziś naturalną koleją rzeczy, a wyzwaniem, decyzją, do której trzeba dojrzeć. Urasta do rangi wyczynu i cudu, a nie normalności.

Nie zrozum mnie źle, dla mnie bycie mamą to rodzaj niesamowitego cudu, jednak nie chodzi mi o moje prywatne refleksje czy doznania, ale o to, że… Ludzie przypisują temu za dużo abstrakcji, metafor i wyzwań. Cuda dzieją się  w bajkach, kosmos jest daleko stąd, posiadanie dziecka naprawdę nie powinno być niczym paraliżującym i blokującym. Bo gdyby było, ludzkość by wyginęła, a trwa.

Dziś nie możesz po prostu zostać mamą  jakoś tam sobie poradzić. Dziś musisz PODJĄĆ DECYZJĘ, ANALIZOWAĆ, GROMADZIĆ WIEDZĘ. Z miliarda- osobistych, społecznych, ekonomicznych, zawodowych przyczyn sprawdzić, czy możesz sobie na nie pozwolić.

Nie potrafiąc niestety, mimo wiedzy, gadżetów, wsparcia niań z telewizji i prywatnych żłobków, odnaleźć w sobie umiejętności nie zadawania sobie pytań, nie analizowania, a bycia.

Dziś może trudniej zostać rodzicem, a łatwiej, dzięki osiągnięciom cywilizacji nim być.

Być szczęśliwym rodzicem bez rozterek, to coraz częściej chyba abstrakcja. 

Kiedyś ludzie wchodzili na drogę rodzicielstwa nieświadomie, a dziś chcą wiedzieć za dużo, w tym 3/4 na wyrost i niepotrzebnie. Życie nie raz pokazało mi, że szczęśliwy jest ten,co mniej analizuje, a umie być tu i teraz. 

Bo dzisiaj wiedza zamiast uspokajać i dawać poczucie bezpieczeństwa mnoży problemy a w raz z nimi rozwiązania, które trzeba kupować, żeby choć na moment poczuć się odrobinę pewniej w roli rodzica. 

Przecież patrzy pediatra, mama, bezdzietne koleżanki i matki innych dzieci, na każdy krok i ręce. Ocenia, osądza i wie lepiej. I sztuką przestaje być uważne słuchanie wszystkich, a niesłuchanie nikogo poza sobą i swoim dzieckiem.

17 komentarzy
  1. Chociaż mamą zostanę dopiero na początku października, opisane przez Ciebie obserwacje już są też moimi. Posiadanie dziecka to teraz jak quest z dużą ilością rozwidlających się dróg i wilczych dołów. To cudnie, że jest teraz tyle opcji i informacji, ale gdy zaczynają być sprzeczne, człowiek kołowacieje. Ja miotam się między dobrymi radami mamy lekarki, zachowawczej racjonalistki, a nowy-starym, „naturalnym” podejściem do sprawy: chusty, wielorazowe pieluchy itp. Mam nadzieję, że jak junior już się urodzi to jednak ten instynkt i intuicja się pojawią i pomogą wybrać. Czego i Tobie życzę. 🙂

  2. To prawda co piszesz… Podoba mi się, muszę to pokazać mojej mamie- świeżo upieczonej babci, ciekawa jestem jej zdania.

  3. No właśnie – łatwiej jest od strony technicznej.
    I może jeszcze pod jednym względem – ojcowie się bardziej angażują niz kiedyś (choc to chyba wynika częściowo z tego, że babcie są niedostepne. Zaistniała analogiczna sytuacja do tej, kiedy kobiety poszły do pracy i uzyskały prawa wyborcze – bo było za mało facetów). Z opowieści moich rodziców to słyszałem, że generalnie ojciec w zyciu dziecka pojawiał się na większą skalę, jak dziecko było względnie bezobsługowe i bardziej kontaktowe. A jak jakiś świeżo upieczony tata się za bardzo angażowal, to był usadzany – nie tylko przez innych ojców, ale też wszystkie okoliczne kobiety, zwłaszcza babcie.

    Natomiast cała reszta jest dużo trudniejsza.

    Weźmy choćby taki przypadek;
    http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,15913705,Babcia_dala_wnuczkowi_klapsa__Teraz_moze_miec_klopoty.html

    Przecież ta sytuacja jest tak idiotycznie absurdalna, że za dawnych czasów, kiedy przepisy nie regulowały nam każdego pierdnięcia, byłaby nie do pomyslenia. A z prawnymi (i mentalnymi) idiotyzmami trzeba się teraz zmagać ciągle.

    1. dlatego ja opisali,zebys dodal pod tekstem taki komentarz,ze to glupie i nabijal klikalnosc,wiec luz 😉 wiesz, kobiety same sobie ukrecil bat na dupe- chcialy byc niezalezne i samodzielne, ale jednoczesnie nie oddawac „wladzy w domu”- widze to po sobie, niby chce wracac do pracy i sie realizowac,ale kazdemu kto chcialby sie zajac dzieciem w tym czasie odgryze rece, lacznie z Nawleczonym, bo glupia bba jestprzekonana,ze tylko ona to zrobi wszystko dobrze i tylko ona wie jak. ;/

  4. widzę to podobnie
    w obliczu ogromu możliwości, informacji i opcji do wyboru nigdy nie można z pełnym przekonaniem zasiąść i stwierdzić „no, jest najlepiej jak może być, brawa dla mnie”.

  5. Z różnic, które opisałaś, mnie najbardziej brakuje teraz rodzin-plemion, wielopokoleniowych kombinatów, w których dziecko czerpało przykład i nawiązywało relacje z kilkoma albo nawet kilkunastoma osobami. Bez trudu potrafię sobie teraz wyobrazić zamieszkanie np. z moimi teściami, a nawet kilkoma ciotkami, kuzynkami i babcią na dodatek, bo ich obecność bardzo by mi pomogła.

    Przez kilka lat po ślubie pracowicie się z mężem izolowaliśmy od rodziny, bo byliśmy samowystarczalni. Dziecko zmieniło nasz punkt widzenia.

    Pomijając już, że jeśli każdy z pół tuzina domowników pozabawia dziecko przez 10 minut, to się nie zmęczy, a matka ma godzinę czasu na coś innego niż macierzyństwo. W podziale na dwa (matka i ojciec) wynik nie jest tak korzystny.

  6. To znaczy, że tylko ja jakoś tak chyba rozsądnie ogarniam swoje macierzyństwo i wcale się nie bałam? Nie nakupowałam miliona różowych ciuszków, laktatorów-srorów, monitorów oddechu i innych „ułatwiaczy życia” dopóki rzeczywiście nie okazały się przydatne?
    Z moich obserwacji wynika, że to dziecko najlepiej weryfikuje obecne trendy. Smoczka mała sma odmówiła, przez dwa tygodnie zasypiała tylko w chuście, nic jej tak nie smakuje jak moje mleko i nigdzie tak mocno nie śpi, jak w rodzicielskim łóżku. Można to nazwać wstępem do rodzicielstwa bliskości. Ja to nazywam szukaniem optymalnych rozwiązań, które satysfakcjonują obie strony.
    Czasem zastanawiam się, jak by było, gdyby moja mama żyła. Ale patrząc na siebie myślę, że uznałaby, że jej czas matkowania się skończył i czas, żebym ja przeżyła swój. Sama. A ona zawsze gotowa byłaby mi pomóc/doradzić. Ale jej nie ma. Są za to baby bliższe i dalsze, które mówią, że chustą męczę/krzywdzę dziecko, że czapeczka obowiązkowo w największe upały i krzyczą z przerażenia, jak widzą mnie z małą w markecie, bo przecież zarazki, choroby, kataklizmy!

    A moja córka bimba sobie na te akcje, bo i tak wie lepiej. Ja ją tylko obserwuję i aktywnie asystuję. I tak nam najlepiej 🙂

    1. Jak dziecko zagorączkuje Ci po dłuższym pobycie na słońcu, to będziesz wiedziała, że w pełnym słońcu chusteczka na głowę jest bardzo ważna :)))

  7. Nie wiem skąd w młodym pokoleniu tyle pogardy w słowach o starszych kobietach (czyli od 30-tki do 100-tki). Jestem przerażona, że świat tak nagle zaludnił się samymi starymi, głupimi babami i tylko młode są pionierkami tego wszystkiego, co dobre, słuszne itp. A potem teksty, że wielopokoleniowe rodziny były takie fantastyczne. Były, ale jak zdążyłam się zorientować, to dla Was też byłoby głupie, bo tak naprawdę starszego pokolenia do niczego nie potrzebujecie, bowiem wniosek jest jeden: bzdety gadają:)) I do tego te stare, ogłupiałe kobiety Was wychowały. To rzeczywiście musi być okropne uczucie.

    Tak, prałyśmy i gotowałyśmy pieluchy (szczególnie w stanie wojennym, bo był przydział 15 pieluch na dziecko), ale też i czytało się książki, noce zawalało się na rozmowach z przyjaciółmi i nikt nie traktował swojego rodzicielstwa jak drogę przez mękę pomimo przecierania marchewek i warzywek na zupkę, braku żelu na ząbki czy też braku czasu na cokolwiek:))) To było dla nas normalne, więc nikt nie rwał sobie włosów z głowy. Nasze mamy też pracowały albo mieszkały daleko, ale można było zadzwonić w razie wątpliwości lub sięgnąć do książki „Od niemowlaka do przedszkolaka” albo „Dziecko” Spocka.
    Jednak cieszę się i wielbię osobę, która wymyśliła pampersy, nawilżane chusteczki itp., bo uważam,że życie trzeba sobie ułatwiać i nie widzę powodu, dla którego do dzisiaj ktoś musiałby sterczeć nad pralką w ramach rozwoju duchowego popartego ruchem 🙂

    Radomska, ciesz się z córy:) Najpiękniejsze chwile z córką przeżyłam, kiedy urodziła dziecko. Kąpiel, karmienie, rozmowy”wiesz, tak ci będzie wygodniej trzymać, karmić”. To nie było osądzanie ani mentorskie pouczanie, ale bardzo zwyczajne, dobre chwile, które nas do siebie bardzo przybliżały. Świeżo upieczonej matki nie wolno denerwować wymądrzaniem się:))) Każda z nas czuje się zagubiona po urodzeniu dziecka dopóki nie wypracuje sobie jakiegoś systemu i dopóki nie wyczuje swojego dziecka, a potem to już z górki i…budzisz się jako babcia:))) Pozdrawiam wszystkie świeżo upieczone mamy i pamiętajcie, że każdej babci można wyznaczyć granice, a ona będzie wiedziała, że trzeba się do rodziców wnuka dostosować 🙂

    1. nieeee… nie pogardy Jezuniu , ja mam mega dużo szacunku!! Natomiast Twój komentarz mocno mi cos uświadomił – tak jak napisałam, mam tylko swoją własną perspektywę o macierzyństwie starszych ode mnie wiem… od nich i wiesz co? Chyba nie czuję się winna, że napisałam tak,a nie inaczej o rodzicielstwie Twojego pokolenia. To,co TY napisałaś, że było normalnie, inaczej, może trudniej,ale nikt się nad tym nie zastanawiał, nie rozckliwiał nie miał porównania- NORMALNIE, fajnie też. Od wszystkich starszychkboiet jakie znam słyszałam i słysze tylko lamenty i żale, ale może to po prostu wsrukowna część naszej kultury.. Nawet aptekarka mi opowiadała o tym, jak lodowatą wodę na wakacjach na wsi ze studni nosiła i gotowała pieluchy na piecu. I spójrz na komentarze- ta straszna „prawda” o Waszym macierzyństwie nie przykleiła się tylko do mnie, dziewczyny z mojego pokolenia raczej się ze mną zgadzają. to Twoje pokolenie mówi tylko o tym,co było niefajne…

      1. Ojej, z tą pogardą to nie było personalnie do Ciebie, droga Radomsko :). To bardziej ogólny wniosek, kiedy czyta się wpisy i komentarze na temat starszego pokolenia (o matko, jestem już starszym pokoleniem, a jeszcze wczoraj byłam dziewczyną :)))) )

        Ja lamentuję dopiero teraz, kiedy wszystkie dzieci zjawiają się w domu i mam wrażenie, że stworzyłam milionową społeczność, która nie chce zasnąć przed 2-gą w nocy :)))

    2. An, pogardę, to ja raczej dostrzegam w komentarzach starszego pokolenia, typu (tu odwołam się do naszych bieżących okoliczności przyrody): „ciąża to nie choroba, jak ja byłam w ciązy to do samego porodu się drewno rąbalo i pole orało”. Tak, przejaskrawiam, ale chodzi o ten styl, o te komentarze, że dzisiejsze pokolenie, to takie mięczaki, że tylko chuchac i dmuchać, by się takie nie rozleciało „a my jesteśmy lepsi, bo twardsi, zaprawieni w bojach i nikt nie rozpaczał, bo to było normalne życie”.

      Mam wrażenie, że często problemem jest brak empatii w starszym pokoleniu, które już swoje przeszło. I to – co ciekawe – właśnie wśród babć jest takie podejście: „ja stałam w kilometrowych kolejkach po ocet i musztardę, to każda da radę postać. I niech się cieszy, że i tak ma dobrze, bo kolejeczki do kasy są krótkie i jest klimatyzacja, a takich luksusow za moich czasow nie było”.

      Natomiast w tekście jest napisane właśnie to co wpisałaś w drugim akapicie – że było inaczej, trudniej od strony technicznej – bo nie było tyle sprzętu do ułatwiania codziennych czynności, ale łatwiej od strony merytorycznej – bo znany był tylko jeden model wychowania. No i nie groziło Ci odebranie dziecka przez pomoc społeczną bez powodu – jak w takim przypadku: http://prawnik-na-macierzynskim.blog.pl/2013/06/12/zycie-to-nie-bajka/

      1. Jaki jeden model wychowania? Modeli było tyle, ile mamuś i tatusiów. Jeden model wychowania spowodowałby stworzenie automatów godzących się na zastaną rzeczywistość i nie byłoby bajki zwanej w skrócie demokracją:))) Czasy, kiedy rodziło się w polu dawno już minęły i czasami dziwię się, że w świadomości pozostał taki obraz. Moje koleżanki ze wsi tak samo jak ja chodziły w ciąży co miesiąc na badania i miałyśmy tzw. Karty przebiegu ciąży. Wszystkie wiedziałyśmy też, że mleko krowie obciąża nerki itp, więc jak słyszę, że nasze macierzyństwo było mniej świadome, to robi mi się dziwnie. Bez względu na czasy matki przeżywają te same wątpliwości, lęki i zarwane noce (przynajmniej przez pierwsze 3 miesiące 😉 ) i nie ma co tu księżniczkować, że kiedyś byłyśmy takie dzielne i wspaniałe:))) Pozdrawiam.

  8. a moja mama ma świetnie to rozumie, że teraz jest inaczej, czasy inne i dzieci jakieś inne…

    Moja mama mieszkała z teściową i ta mimo, że była w domu wcale jej nie pomagała. Sama sobie musiała poradzić i sobie poradziła, i my też damy rade, bo jakie mamy wyjście 😉

  9. A u mnie mam wrażenie panuje nadal model „babcia ma rację i basta”,za co mi-młodej matce-obrywa się po uszach co-dzien-nie:/
    Jestem głupia,niedoświadczona,gówno wiem,robię dziecku krzywdę,jestem „nieusłuchana”,i w tym stylu non stop.Mam to nieszczęście (mocne słowa,ale w tym kontekście adekwatne)mieszkać z moją babcią,druga całkiem niedaleko.I uwierzcie mi,NIE DA RADY im delikatnie podziękować za rady,ba-wtrącanie się.Ani wielokrotne prośby,ani -niestety- stanowcze komunikaty,ani mój ostateczny wkurw nie robią wrażenia.
    Cóż,może i jestem głupią gówniarą,ale to moje dziecko i ja wiem,co jest dla niego dobre.Ja je wychowuję,teraz jest mój czas na macierzyństwo..!;)

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.