Nieustająca nauka pokory

Mija nam 6 tydzień razem. Aktywność na blogu jest przykładem zestawienia moich radosnych i naiwnych oczekiwań pt. Będę pisać jak najczęściej, wyżywać się, chwytać momenty, odreagowywać z rzeczywistością. Wiedziałam, że dzieci są absorbujące, ale myślałam, że to przychodzi z czasem, bo lista potrzeb takiego bąka trącącego jeszcze bęcem jest w miarę krótka… Tymczasem zaczynam drżeć przed tym,co przyniosą kolejne tygodnie.

Lenonek jest na etapie „4 trymestru ciąży” – wystawia mnie na cholernie trudne próby. Przed jej urodzeniem miałam władzę nad swoim wolnym czasem i decydowałam o tym co, kiedy, gdzie i z kim robię. Teraz z poczuciem zażenowania muszę informować, że idę do kibla, żeby nie została sama, bo boi się po przebudzeniu. Niepojęte jak bardzo zmieniłam się przez nią. Jak dziwnie kocha się swoje dziecko. Ktokolwiek inny wykańczałby mnie w ten sposób, zostałby przeze mnie zagryziony. A dziś? Nie umiem jej zostawić samej z własnym tatą, kiedy płacze, bo mogę rzygać ze zmęczenia i marzyć o spokoju (czyt. wyjściu do sklepu lub z psem, ha…), ale wystarczy że wygnie usta w grymasie – wywijając dolną wargę i moje serce chce rozerwać klatkę piersiową, obleśny stanik do karmienia i pęknąć na pół.

Myślę sobie, że gdyby nie to, że przerobiłam w ciąży wszystkie mroczne scenariusze, mogłaby dopaść mnie deprecha i dopada szczególnie te, które tak jak ja przed ciążą robiły miliard rzeczy dla siebie i miały duże ambicje, a po ciąży robią miliard rzeczy dla innych i bycie ambitną zamieniłyby chętnie  na bycia wyspaną. Nadal uważam, że to niezwykłe- harmonogram dnia jest całkowicie podporządkowany dziecku, wolne chwile wypełnione ogarnianiem mieszkania, prania, obiadu, nie mogę swobodnie wychodzić z domu, muszę uważać na to co jem, ba, nawet wrzasnąć porządnie nie mogę, kiedy się jebnę stopą o stolik tudzież najzwyczajniej mam potrzebę.  Rozpieszczanie się w ciąży – wypoczywanie, słuchanie swoich potrzeb, absorbowanie swoimi dolegliwościami świata ma bolesne skutki uboczne – dziecka nie obchodzi, że chcę się wyspać, mam potrzebę pisać, łeb pęka mi tak, że mógłby się zlitować i odpaść. Ciągle uczę się pokory i oswajam z nową rolą.

Wszystkie cudne slogany o troszczeniu się o swoje potrzeby niezaniedbywaniu swojej kobiecości, pielęgnowania pasji i tego, co własne, a nie związane z macierzyństwem mogę jak na razie wsadzić sobie w dupę – z całej listy dawnych nawyków został mi makijaż. Raz zdarzyło mi się nie dać rady i wyjść po bułki z nieumalowaną japą, ale komentarze ekspedientek, że chyba dopadła mnie grypa, jasno dały mi do zrozumienia, że te 6 minut czasu poświęconego na tuszowanie zmęczenia jest konieczne.

Zrobiło się już straszno i smutno? Dobrze. To zmieńmy ton, bo dostaniemy zgagi.

Wczoraj Lenuszka usnęła tacie na klacie, i razem przespaliśmy powyginani jak rosyjscy akrobaci w rodzinnej konstelacji pół nocy. Córa widzi mnie już wyraźnie i rozpoznaje – potrafi kwadrans wlepiać we mnie ślepia i świadomie się uśmiechnąć. Radość sprawiają takie rzeczy, o których nie miałam pojęcia – wieczór bez kolki, bąki, jej grymasy i miny.

Nigdy nie byłam tak zmęczona i tak zakochana. Dobrze, że na tej huśtawce po drugiej stronie ogromnej odpowiedzialności, ciężkiej całodobowej pracy siedzi jeszcze większa miłość. inaczej usiadłabym ja i czekała aż to wszystko z drugiego kańca pierdolnie z hukiem i katapultuje mnie w kosmos.

A kosmos mam tu – w żółtym pokoiku swojego M2. Leży na poduszce i przez sen szuka cycka.

11 komentarzy
  1. Przechodziłam niedawno to, co Ty.

    Wczoraj Agniesia skończyła 5 miesięcy. I nie, nie napiszę, że jest łatwiej. Jest inaczej. Wieczorem, zamiast rozwijać pasje, siedzę i wpatruję się w moje dwa śpiochy. Po południu znowu płakałam, bo ona już stoi na czworakach i buja się przód-tył. Zaraz będzie siadać i raczkować. I po co jej wtedy matka, skoro będzie mogła SAMA?

    I jest lekcja pokory, jest kosmos. I miejsce na nas, Radomsia, na Ciebie, też jest. Z biegiem czasu bedzie go coraz więcej, tylko… może wcale nie będziesz go chciała 🙂

    1. będę chciała, będę się szarpała, żeby to pogodzić i wiecznie czuć macierzyńsko-osobisty niedosyt. taka natura. Ucałuj Agutka siarczyście od internetowej ciotki w nagrodę za sukcesy, wyszarp za polik i piszcz, że taka duża już, bo ja nie mam jak 😉

  2. Ja miałam wielkie plany przed urodzeniem Suśki, że jak będzie spała to tyle rzeczy zrobię w międzyczasie, że hu hu. I co? I gówno. Głównie biegam z nią na rękach wrzeszczącą i robię 7 rzeczy na raz. Ale serce mi pęka, jak tylko jedna łezka spłynie z jej oczka albo buzie wykrzywi w podkówkę(inna sprawa, że mogłaby jej tak często nie wyginać-nie chce paść na zawał przed 30). Opisałaś dokładnie to, co ja mam każdego dnia, łącznie z ruskimi akrobatami. Trzymam kciuki za Ciebie i Lenona, a wy trzymajcie za mnie i Sosmana 😉

    1. najpierw mi powiedz jak to robisz, że jeszcze kciuki masz wolne o.O ja na fejsie desperacko siedzę jak Lenon cycka ssie. Ale jej przykleje na stałe, jeśli to pomoże… buziaki.

  3. Gdy syn był świeżym noworodkiem, to miałam paradoksalnie więcej czasu. Mogłam spokojnie pracować, gdy metr ode mnie spało małe zawiniątko. Wraz z kurczeniem się ilości snu w dzień, ubywało mi czasu na pracę.
    Teraz miewa ze 3 drzemki w ciągu dnia, więc to są te chwile, kiedy 100% szarych komórek jest w służbie pracy. Poza tymi momentami trzeba fundować sobie podzielną uwagę.
    Na szczęście większość kobiet robi to bez problemu 🙂
    Teraz np. kula się po macie, więc jest bezpieczny, znikąd nie spadnie, nie ma w zasięgu nic do zeżarcia, są za to zabawki więc jest impreza. Niestety czasem znudzi się leżeniem na brzuchu, albo się wkurzy bez powodu… wtedy trzeba zostawić fakturę w połowie i ratować. Kiedyś mógł siadywać na biurku ze mną, ale ostatnio łapie myszkę i wali w klawiaturę.. nie pomaga 🙂
    Czasem marzę by móc jak większość babek na macierzyńskim poświęcić się tylko dziecku, zamiast ogarniać dodatkowo 1,5 etatu. Ale… cóż.. wtedy nie byłabym chyba sobą, czyli kimś dla kogo praca jest w pierwszej trójce najważniejszych rzeczy na świecie.
    Są chwile, gdy np dzwoni kontrahent, i muszę przekrzykiwać dziecię, które akuratnie „śpiewa” mi na ręku. Albo muszę pilnie coś zrobić na wczoraj, zaraz mi ucieknie ostatnia sesja w banku, a tu syn płacze bo zęby czy cośkolwiek..Wybór jest wtedy oczywisty. Jeszcze nigdy nie zawalałam tylu rzeczy, te przypalone obiady, braki w lodówce, niezapłacona faktura…
    To wszystko sprawia, że często czuję się źle. Ale podobno pewne jednostki po urodzeniu dziecka już nigdy nie będą czuły się kompletnie spełnione w każdej dziedzinie, zawsze w rozerwaniu i niedosycie. Jestem jedną z nich.
    Pozdrawiam

  4. Czasem się zastanawiam jak mogłoby wyglądać moje życie gdybym nie miała swojej dwójki, uporządkowane, wyprasowane, zorganizowane, ja wypoczęta, ale czy szczęśliwa? Dzieciaki sprawiają masę problemów – bez dwóch zdań. Nie ma co oczekiwać jakiejkolwiek wdzięczności za nieprzespane noce i poświęcony czas. Przychodzi jednak chwila, kiedy patrzę na ich uśmiechnięte facjatki albo młody w przyplywie czułości wyznaje mi miłość. Myślę sobie, szlag z tym uporządkowanym samotnym życiem, wolę moją codzienną bonanzę 😉

  5. natrafiłam na twój blog w pracy… i już za wiele nie wypracowałam, czytałam z wypiekami na twarzy, czasami koncentrując się mocniej by nie uronić łzy! wróciłam do domu i znów zasiadłam do lektury. takie to wciągające i prawdziwe. sama planuję macierzyństwo a twoje wpisy (uwierz!) motywują mnie jeszcze bardziej, bo choć to musi być kosmiczny meksyk, to widzę, że warto. dla tych emocji (opisujesz je tak ze ciary przechodzą) i miłości! pozdrawiam wszystkie matki – respect!!

  6. cała kwintesencja kobieto 🙂 ale przyznasz rację, że nie ma bata, żeby ktoś wytłumaczył kobiecie w ciąży albo chcącej mieć dziecko, jak to jest…jak to jest zajmujące, wyczerpujące a za razem dające radość, co nie? to trzeba po porstu przezyc. I powiedz mi jeszcze, czyli akcja „cyc” juz ok? 🙂 poradziłyście sobie? xxx

  7. Trafnie. Mój kosmos skończył 4 miesiące. Nigdy sobie nie wyobrażałam takich emocji. Największa miłość i największa groza. Nigdy się tak nie bałam, jak po wiadomości o nieprawidłowym wyniku badań przesiewowych. Radzimy sobie, ale – zanim się pojawił, taki wyjątkowy, jeden na kilkanaście tysięcy – nie wiedziałam, co to strach. Tyle że każdy uśmiech to wynagradza.

  8. Święta prawda! Ale się nie łam. Dzieci mają to do siebie że rosną. I to zadziwiająco szybko. Jeszcze się wyrzygasz czasem dla siebie, kiedy 13-letnia Lenuszka będzie wychodziła z pokoju tylko po to żeby sie wysikać i nie umrzeć z głodu. Do wypęku będziesz sobie mogła pisać jakie te dzieciory są niewdzięczne 🙂 Czy ja już Tobie mówiłam, że ona ma przecudny uśmiech?! No więc ma! Uściski mikołajkowe dla Was wszystkich.

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.