Nerwów szarpanie- odchudzanie cz.I – „Czas postanowień”

Gruba Baba


W życiu niemal każdej kobiety przychodzi taka smutna chwila,kiedy to wszystkie jej życiowe osiągnięcia, tytuły naukowe, ilość przebytych prób, porodów czy kilometrów, talenty i umiejętności (nie)praktyczne bledną wobec smutnego faktu, jakim bez wątpienia jest przyrost wagi.

W przypadku 60% pań jest to wymysł ich bujnej wyobraźni, rozpaczliwa potrzeba dopieprzenia się do czegokolwiek, kiedy ich życie jest tak słodkie jak krówka ciągutka i zaczyna im włazić (nie, nie w dupę, bo dupy nie mają zwykle, a ich nogi łączą się od razu z kręgosłupem) a w zęby, co uzasadnia ich wykrzywiony wyraz twarzy, tudzież chęć zwrócenia na siebie uwagi.

Tym paniom serdecznie dziękuję, bo nie do nich skierowany jest ten tekst. Reszcie społeczeństwa radzę tępić ich żałosne zachowania prostym komunikatem:
„Liczysz kalorie, chuda suko, to nie licz na mnie, bo ja już nie mam siły o tym słuchać”.

Kiedy zacząć?

Realnych powodów dla których decydujesz się, moja droga, na podjecie drastycznych kroków związanych z redukcją wagi jest kilka.  Do pospolitych należą:

  • masz budżet zbyt niski, aby zdecydować się na wiosenną wymianę całej garderoby. Nie płacz, wszyscy wiedzą, że zimą marzną ci stopy, więc musisz wpierdalać więcej, aby utrzymać odpowiednią temperaturę ciała:* ta życiowa prawda nie zmienia jednak faktu, że na nową kolekcję zwyczajnie cię nie stać 

  • szydzisz w hipermarkecie z outlooku obcej kobiety i zastanawiasz się, jak jej facet może z nią sypiać, kiedy nagle rozpoznajesz kolor szalika i orientujesz się, że patrzysz na lustrzane odbicie samej siebie 

  • wychodzisz za mąż/ masz przed sobą inne ważne wydarzenie, zwykle epizodyczne, ale ważne co najmniej tak bardzo jak klasowy zjazd po latach, na którym trzeba się dobrze zaprezentować. Uważasz zatem, że kilkugodzinne wystąpienie na imprezie, która wydaje się być dla ciebie najważniejszym dniem w życiu, a o którym inni zapomną szybciej niż się upiją, jest warte tego, aby poświęcić kilka miesięcy na nierówną walkę z wrogiem 

  • uświadamiasz sobie, że od co najmniej roku nie zmieniłaś profilowego zdjęcia na fejsie, tłumacząc się, że nie lubisz jak ktoś ci robi fotki. Jednocześnie z utęsknieniem patrzysz na zdjęcia z wakacji sprzed 5 lat, dociera do ciebie, że jesteś cholernie fotogeniczna, tylko już półtorej ciebie zwyczajnie ciężej złapać w jednym, korzystnym kadrze wraz z Wawelem czy Bałtykiem 

  • po zważeniu biegniesz po test ciążowy 

  • twój organizm drży jak glob w czasie trzęsień zagrażającym konstrukcji chińskich mieszkanek z papieru jeszcze pół godziny po tym, jak zakończysz podróż miejską komunikacją 

  • sprawdzasz mistyczne BMI i po wielu próbach negowania faktów („mam duże piersi/grube kości/taką budowę/urodę/geny/biorę pigułki/nie biorę pigułek/mam stresujące życie i za mało czasu/ mam stresujące życie i za dużo czasu” itd…) i kilku miesiącach podważania rzetelności bezdusznego wskaźnika orientujesz się, że mając powyżej 175 cm wzrostu nie możesz powiedzieć, że BMI przekracza normę tylko dlatego, że jesteś za niska

A co najważniejsze, niepodważalne, najbardziej dobitne:

  • nawet babcia stwierdza, że nie jesteś już za chuda

 

Jesteś już na tyle dojrzała i duża, że postanawiasz stawić czoła rzeczywistości i poza wyzwaniem Rexony postawić przed sobą jeszcze jedno – schudnięcie.

Zaczynasz od diety, bo tak naprawdę w ogóle Ci się nie chce dupy ruszać. Charakterystykę dietowania pominę, wiadomo, że jesz jak wróbelek, wmawiasz wszystkim, że nie chodzi ci o schudnięcie a życie zgodne z wytycznymi TVN style, że nie wiedziałaś, że warzywa mogą wzbudzać u Ciebie tyle radości ( i odruchów wymiotnych, z czasem) oraz że robisz wszystko tak, jak należy, tylko jesteś na tyle wyjątkowa, że nie działają na Ciebie diety, na których jak pojebane pochudły wszystkie (znienawidzone już….) koleżanki.

Wtedy stwierdzasz, że Twoje życie jest zbyt udane i jeden problem związany z nadwagą to za mało. Postanawiasz więc zgłębić tajemnicę naprawdę udanego  życia i stwierdzasz, że jedynym rozwiązaniem, aby móc w końcu poczuć słodki smak zwycięstwa, samozachwytu, sukcesu  i spełnienia, jest poczucie smrodu potu i zakwasów.

Wiadomo, że nie będziesz ćwiczyć w domu. Nie masz odpowiedniego sprzętu, a każdy odcinek serialu jest na tyle pasjonujący, że nie możesz urazić swoich ulubionych bohaterów takim  bezczelnym lekceważeniem, jakim z pewnością jest dzielenie swojej uwagi pomiędzy śledzeniem ich przygód i rozterek, a liczeniem brzuszków. Nie daj boże zobaczy cię chłopiec lub mąż, zechce wesprzeć wieczornymi propozycjami zwiększenia twojej aktywności fizycznej i… jak mu wyjaśnisz, że masz czas figlować i wyginać się na dywanie, kiedy jednocześnie nocą zawsze boli cię głowa?

Informujesz partnera, że  w tym miesiącu nie kupicie sobie żadnej bluzeczki ani pierdołeczki (nie jesteś z debilem, on już wie, że odkąd z Tobą jest obowiązek kupowania bluzeczek i pierdołeczek bohatersko wzięłaś na siebie, ale strasznie cię kocha i nie chce mu się gadać, więc będzie cię okrutnie wspierał). Nie kłamiesz, jemu już przecież nic nie kupisz, jesteście związkiem, więc powinniście dzielić się doświadczeniami – ty głodzisz się i cierpisz (na razie mentalnie), więc jemu też się od życia już nic dobrego nie należy.

Po bezbolesnych pertraktacjach ze swoim mężczyzną informujesz wszystkich znajomych na fejsie, że się odchudzasz.  Twoje życie pozbawione węglowodanów jest też automatycznie pozbawione sensu, więc łechtasz się jeszcze chwilę komentarzami  w stylu: „wcale nie musisz tak się męczyć”, udając, że nie widzisz, iż podkradasz samej sobie ooostaaatnieeee ptasie mleczko . Potem rozpoczynasz krucjatę.

Nigdy w życiu nie przyznasz się, że z pojęcia SAMO-ZAPARCIE, znasz tylko tą jego część, która towarzyszy ci przez jakiś czas, kiedy nawpierdalasz się za dużo czekolady. Wiesz, że potrzebujesz jakiegoś bata, który będzie sprawował kontrolę nad Twoim rozhasanym i utytym ciałem. Zapisujesz się więc na siłownie.

I tak przygoda dopiero się zaczyna. Często też kończy, ale nie uprzedzajmy faktów.

 

Ciąg dalszy pt. „Nie ma zmyłki, nie obejdziesz się bez siłki” nastąpi …

 

______________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________________

Jeszcze raz serdecznie witam pod nowym adresem. Lada dzień importowana zostanie całe archiwum wraz z komentarzami. I Jedziemy z tym koksem.
Bieżące informacje na FB, fanpejdż:

MAM WĄTPLIWOŚĆ

 

Pozdrawiam,

Radomska.

13 komentarzy
  1. moje życie bez węglowodanów skutkuje tylko tym, że nie jestem w stanie myśleć o niczym innym, jak o tym, co wpierdolę pierwsze po jebnięciu tej głupiej diety ;). a siłka już dziś – masa, siła piękno ;).

  2. a ja uwielbiam swoją żonę- zimą daje mi ciepło, latem daje mi cień i nikt nie przekona mnie że chude jest grube a chude stoi tam gdzie kiedyś stało ZOMO

  3. To jest tak, ze jedyna dieta na jakiej byłam w stanie wytrzymać to ta bezlaktozowa, ale to zupełnie z innych względów niż odchudzanie (na te względy też nie pomaga, ale nadal w niej trwam i jaram się swoim samozaparciem).
    Nie umiem schudnąć, no nie umiem i mówię sobie, że to dlatego, ze jestem ciałem odpornym na spalanie tłuszczu, ale może prawda też jest taka, że tłuszcz zamienia się w mięśnie a ja zamieniam się w Pudziana. No cóż, nigdy nie będę wiotką dziewusią, chyba muszę się z tym pogodzić…

  4. Radomska, błagam – przyrost masy, a nie wagi. Waga to urządzenie i nie przyrasta! I się babsztyl przeprowadził no i muszę linkować od nowa. Marudna na wiosnę się zrobiłam, chyba próchno z dupy zaczyna się sypać.

  5. Twoje nowe miejsca w sieci -bdb!

    A mnie frapuje sprawa wirtulanego zrzucania kilogramów, kiedy to przy czyimś profilu gdzieś tam, co chwilę pojawiają się krzepiące zdania: „dziś kilogram mniej!”, „waga pokazała minus 1,5 kg!”, „dziś 2 kilo na minus, jupi!” itp., a po zsumowaniu wychodzi, że kobieta schudła straszne dziesiątki kilogramów i chyba wywinęła się już na lewą stronę.

  6. 🙂 siłka przyda się każdemu, systematyczność i powoli do przodu. Niestety jest też coś takiego jak trawienie i geny, niektórzy ludzie podobnie się odżywiając i prowadząc podobny tryb życia mogą ważyć bardzo różnie.

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.