Zawsze kiedy wyobrażałam sobie swoją hipotetyczną ciążę, dostając przy tym czkawki z przerażenia, miałam przed oczami wszystkie te kobiety w dresach z tłustymi włosami, które całą sobą mówią „uratuj mnie i dobij”. Ciąża nie kojarzyła mi się z żadną magią, a raczej czymś, co trzeba przetrwać. Potem w ciążę zaszłam i poznałam potęgę hormonów, a każdy kolejny tydzień weryfikuje, na korzyść, bądź niekorzyść, moje wizje ciążowe z przeszłości.
Nie będziemy się rozwodzić nad tym jak jest, jak być powinno i co jest w tym stanie najfajniejsze, a co najgorsze. Nie mam prawa mówić głosem ciężarnych, bo wiem, że każda ciężarówa przeżywa ten czas zupełnie inaczej i samą mnie wkurwia okrutnie biadolenie tych, które dzień przed porodem biegły w maratonie i tych, które zasłabły jak tylko zobaczyły dwie kreski i ocknęły się z dzieckiem przy cycku. Nie podważam wiarygodności żadnych z tych wersji, ot, chciałabym dać kobietom prawo do przeżywania tego czasu po swojemu bez wpędzania się nawzajem w poczucie winy – jeśli któraś ma potrzebę, energię i możliwość podbijać kosmos – niech leci i powie, gdzie kupiła skafander z miejscem na bęcola. Jeśli któraś czuje, że musi ten czas przespać, niech śpi, bo jak mawiają złośliwe, czuwające matki czające się ze swoją życiową wiedzą wszędzie – później może nie być okazji. Osobiście traktuje „Zwolnienie tempa” jako wyzwanie- bo kiedy zostaję sama w domu, to po trzecim praniu łapię się na tym, że leżę z psem na podłodze, mówię do niego jak do dziecka i jest mi przykro, że nie odpowiada, bo nie radzę sobie z ciszą i spokojem na dłuższą metę.
Wróćmy jednak do moich mrocznych wizji ciężarnych. Jako, że nigdy nie byłam szczególnie powabną istotą i kwiaty bzu nie wzdychały z zachwytem na mój widok, obstawiałam, że w ciąży może być tylko gorzej. Przed ważyłam już ponad 70 kilogramów i nie zamierzam tego zatajać, bo fakt, że nie widać tego na zdjęciach jest uroczy, ale nie zmienia tego, że to nie zdjęcie idzie do ludzi i odpowiada na podchwytliwe pytania pt. „kurwa to ty?!”. Chwilkę po tym (jakieś 2 miesiące) jak przestałam majaczyć w histerii „O Boże będę miała dziecko” , zaczęłam stękać „będę potworem”. Zaczynam 3 trymestr i uprzedzę zatroskane czytelniczki i aniołów stróżów, TAK WIEM, że najgorsze przede mną, że trzeci trymestr jest tak parszywy po to, żeby głupia cieżarówka zaczęła myśleć, o porodzie bez znieczulenia jak o seksie z przystojnym latynosem na egzotycznej plaży.
Tak więc – to siódmy miesiąc. Waga bezlitośnie rzuca mi w twarz, że niedługo będę musiała kupić dwie migawki na przejazdy komunikacją miejską. Zostały mi nieproporcjonalnie chude nogi, które dla odmiany puchną i przydziewają dla ozdoby uroczy gorset z wywleczonych na wierzch żył nie mieszcząc się w zacne ciżemki z rynku. Cycki przestały mieć rozmiar, mają swój własny świat i traktuję je z szacunkiem i dystansem, jak zupełnie odrębne byty. Bęc jest już wyraźny (nie w tramwaju oczywiście, bo bez przesady) i w zależności od tego, kto go komentuje – albo ogromny jak na ten miesiąc ciąży, albo absolutnie za mały i powinnam coś z tym zrobić (nadmuchać helem?). Nie doczekałam się co prawda pięknych włosów i mistycznego blasku w oczach najświętszej panienki, no ale nie można mieć wszystkiego.
Można mieć za to plamy na twarzy, kiedy dziecko nadepnie na wątrobę, więc w związku z tym, że ich brak, trzeba celebrować fakt, iż szału nie ma, ale dramatów również nie odnotowuję. Z dystansem podchodzę do ewentualnych przyszłych rozstępiorów i fizycznych oznak bycia w ciąży – no kurwa, zmienia mi się całe życie, dziwne żeby ciało miało tego nie zauważyć. Cycki i tak obwisną, a przynajmniej mogą się przydać do czegokolwiek poza zasłanianiem mi butów i obciążaniem kręgosłupa.
O tym, że cieżarna kojarzyła mi się ze słowem „męczarnia” już wspominałam. to, że obiecałam sobie, że nie zapuszczę się w ciąży, wydaje się być zatem oczywiste. Problem polega na tym, że… jestem sknerą. Widzę to teraz, kiedy łapki mnie już swędzą żeby zakupić jakieś ubranka dla Lenki, ale jak tylko oczy zobaczą cenę, to rozum je powstrzymuje. 70 zł za sukienkę z Tesco, którą moje dziecko założy 3 razy i uwali marchewką oraz wymiocinami? Ałaaa… Jeszcze nie wiem, jak skompletuje jej szafę. Co do własnej oddycham z ulgą, na razie daję radę bez namiotów. Pół życia chodziłam w workach, które nadal się sprawdzają.
Poza tym lato to dobry czas na bęc ciążowy – ze względu na maliny, fakt, że letnie szmatki są tańsze i … maliny.
Ten post został zainspirowany znajomymi, czytelniczkami, które pisały do mnie z zapytaniem, gdzie kupuję ciążowe ubrania. Odpowiedź brzmi – nie kupuję, bo jestem ciężarnym żydkiem i jedyną rzeczą w którą zainwestowałam z bólem serca były ciążowe jeansy, ale tylko dlatego, że mi naprawdę porządnie dupsko zmarzło w czasie załamania pogody. Chciałam się podzielić tym, jak kiwam system i zlewam działy dla ciężarnych w sieciówkach.
poniżej kilka zdjęć z okresu ciąży na różnych jej etapach. I ceny ubrań oraz ich źródło:
Sam początek, kiedy to bęc miałam jak przy wzdęciu, a wrażenie, że wypadnie mi dysk. W tamtym okresie do końca piątego miesiąca sprawdziły się materiałowe ogrodniczki w kwiatki zakupione w chińskim markecie za 39 zł wraz z kwiatkiem za 2 zeta, bo lubię. Bawełniana rozciągliwa bluzka (która umarła w praniu, niestety) kosztowała w tym samym chińskim sklepie jakieś 15 zł.
Legenda głosi, że kiedyś byłam szczupła. Szczupła według mojej hierarchii wartości to znaczy ważyłam mniej niż 70 kg. Według mojej babci umarłam wtedy na anoreksję. Nim padłam, zakupiłam jednak tą rozciągliwą sukienkę. W jakimś sklepiku u babinki, za 45 zł. Dowcip polega na tym, że nigdy nie ośmieliłam się jej założyć i odgrzebałam dopiero w ciąży. Nie jest seksowną sukienką, a ciężarną tuniką, która jeszcze ogarnia bęc, choć nie sięga za biodra.
A sukienki to wymyślił geniusz. W tak zwanym”tamtym życiu” zupełnie ich nie doceniałam, a teraz – córy nic nie uwiera i może uskutecznić bajlando, wiatr przyjemnie dupsko schładza, siku zawsze można zrobić na czas, słowem -rewelacja. Miłość do sukienek nie zmienia jednak faktu, że nie kocham wydawać na nie dużo pieniędzy. Ale cwaniactwo się szerzy! Sukienka biało-malinowa z kokardką – 35 złotych (teraz jest już tuniką 🙁 ) – zakupiona u Pana sprzedającego ciuchy przy chodniku na Bałutach. Miętowa – 40 zł – zakupiona na… giełdzie samochodowej w czasie poszukiwań dywanu do dużego pokoju. Malinowa, droga menda, bo za 50 złotych, również z giełdy samochodowej. Dwie ostatnie trochę farbowały przez pierwsze dwa prania, ale teraz – piorą się i schną w 10 minut,więc szczerze uwielbiam.
Jedna z ostatnich uroczych zdobyczy, tym razem z lumpeksu. W lumpach bywam już sporadycznie, odkąd robienie tam zakupów stało się modne, a co za tym idzie- za drogie. Pamiętam czasy, jak człowiek mógł tam nakupować cudów 3 kilo za parę groszy… Ech.. No ale pomalutku coraz ciężej się wbić w cokolwiek, to zmusza do podjęcia drastycznych kroków. Tunika (no popatrz, znów w kwiatki) za całe 20 złotych (bolało!) :
A na co dzień, niekoniecznie na salony – niezawodne przewiewne portki za całe 25 złotych z chińskiego marketu i prawie romantyczna, choć już sprana nieco, koszulka z wyprzedaży z Tesco, za na pewno nie więcej niż 30 zeta:
Jeśli jesteś sknerą, jak Radomska, zaciążaj zimą! Omijaj fancy hot sklepy dla ciężarnych, chyba, że plecki Cię bolą nie tylko od bęca, ale i za ciężkiego portfela. Jestem wyznawczynią prostej filozofii -wszystkie ubrania na świecie robią te same małe, chińskie rączki, za te same małe chińskie miseczki ryżu – ich żywotność nie przekracza pięciu prań, choćby wisiały na nich wszystkie najfajniejsze marki świata.
Uprzedzając Troskliwe Misie:
Co zrobię, jak bęc urośnie tak, że tanie szmatki przestaną go ogarniać? Opcje są dwie- zaczne je zszywać (bredzę, nie umiem guzika nawet przyszyć) lub przestanę się pokazywać publicznie – płetwale błękitne są pod ochroną i muszą na siebie uważać.
Pierwszy i raczej ostatni szafiarski wpis Radomskiej, którą boli serce, kiedy musi kupić cokolwiek,co kosztuje więcej niż 50 zł, ale dzięki temu, mimo skromnego budżetu, stać ją na luksusy w postaci wizyt u lekarzy, badań, USG i całej reszty ciążowych słodkości.
No i prawidłowo, też mi szkoda kasy na ciuchy, a co do odzieży dla maluchów polecam lumpeksy właśnie – można znaleźć ubranka w super stanie w atrakcyjnych cenach 🙂
Zawsze będziesz mogła kupić coś w sklepie sportowym na dziale ” żagle” 😉
Hej,
Ubranka mega twarzowe; a nawiasem – gdzie w tej chili w Łodzi jest chiński market ? 😉
Ja w trakcie ciąży nie kupiłam nic typowo ciążowego. Nabyłam tylko kilka luźniejszych rzeczy, bo wcześniej takich nigdy nie nosiłam, ale po urodzeniu dziecka też się przydają.
Gorzej z garderobą matki karmiącej – tutaj już większe zakupy musiałam poczynić, bo a) nigdy wcześniej nie miałam cycków więc nie nosiłam staników [teraz niestety się to zmieniło i jakoś trzeba podtrzymać ten nowy ciężar, w dodatku z sensownymi opcjami do karmienia, czyli wchodzą w grę staniki specjalnie do tego celu stworzone] b) nigdy nie nosiłam obcisłych rzeczy z dekoltem [a teraz siłą rzeczy muszę, no chyba że przy okazji każdego karmienia obnażałabym się prawie zupełnie].
W ciąży w ogóle nie myślałam o po-ciążowej garderobie – niestety jednak ciężko opękać na tym co się już miało w szafie.
Radomska zaiste jesteś głosem rozsądku 🙂 Prezentujesz bardzo racjonalne podejście do kwestii wydatkowo-ciuchowej. Popieram. I nie żebym się wyrywała z dobrymi radami, jak jakaś stara ciotka, ale ubrania dla dzieci to warto organizować np. od znajomych co mają starszego bobasa itd. Przy pierwszym dziecku propozycje, że ktoś mi coś da po swoim mnie obrażały (idiotka!), przy kolejnych zaoszczędziłam dzięki temu mnóstwo pieniędzy, czasu i sama potem puściłam w obieg niezniszczone ciuszki.