Kiedy to było…?

Dawno, dawno temu, w okolicach 1 września działy się w tym kraju rzeczy dziwne i powoli zapominiane. Wbrew pozorom nie będę się rozpisywać nad genezą wybuchu wojny, a najpospolitszymi niegdyś powitaniami nowego szkolnego roku.Starzeję się chyba, stawy na zmianę pogody bolą jakby już dobierały się do nich robaki z trumny, pamięć nie taka i wzrok nie ten, ale to na szczęście kolejny namacalny dowód mojej stabilności, bo przecież było tak od zawsze. Mimo wszystko jechałam dziś, w dniu oficjalnego rozpoczęcia roku autobusem miejskim  o godzinie, kiedy  było już „po pierwszym bólu” i ogarnęła mnie taka nostalgia i refleksja, że pojechałam kilka przystanków za daleko i wracałam do domu z torbą na pieszo. Rozpoczęcie roku szkolnego, kiedy to było…?
Jakieś 15 lat temu, kilka dni przed prywatną „godziną zero” wybuchem rewolucji, która budzikiem nastawianym na 6:30 wydłużała
Już w połowie sierpnia w powietrzu dawało się wyczuć smród nieznośnego przygnębienia. Był to bowiem jeszcze czas, kiedy obnosiliśmy się nim  na nostalgicznych spacerach po chleb lub z psem, a nie w statusach na fejsbuku. Smutek zapijaliśmy Colą, albo ostatecznie zajadaliśmy suchymi oranżadkami. A jedyny biały proszek, który nas kusił, to zabielacze do kawy sprzedawane w saszetkach po 10 groszy, które żarliśmy jak pojebani z niewyjaśnionych jak dotąd dla mnie przyczyn.
Kilka dni przed pierwszym września mama zaczynała nam grozić prasowaniem sukienek i koszul, haftowaniem inicjałów na worku na buty i kupowaniem trampków na zmianę. Palenie gum oznaczało wyścigi pod blokiem w tanich butach z gumową podeszwą, a same gumy kojarzyły się tylko z Donaldem i Turbo.
Roskarżę się, tylko starzeję. I przypomniało mi się po prostu, jak bardzo chciałam zostać różową wojowniczką Power Rangers.
_______________________________________
Dawno, dawno temu, w okolicach 1 września działy się w tym kraju rzeczy dziwne i powoli odchodzące w zapomnienie. Wbrew pozorom nie będę się rozpisywać nad genezą wybuchu wojny, a najpospolitszymi niegdyś powitaniami nowego szkolnego roku.Starzeję się chyba, stawy na zmianę pogody bolą jakby już dobierały się do nich robaki z trumny, pamięć nie taka i wzrok nie ten, ale to na szczęście kolejny namacalny dowód mojej stabilności, bo przecież było tak od zawsze. Mimo wszystko jechałam dziś, w dniu oficjalnego rozpoczęcia roku autobusem miejskim  o godzinie, kiedy  było już „po pierwszym bólu” i podtopiłam się w morzu refleksji.

 

Rozpoczęcie roku szkolnego, kiedy to było…? Jakieś 15 lat temu, kilka dni przed prywatną „godziną zero” wybuchem rewolucji, która budzikiem nastawianym na 6:30 wydłużała, wówczas nieznośnie długą dla nas dobę, o (zbyt) wiele godzin. Już w połowie sierpnia w powietrzu dawało się wyczuć smród nieznośnego przygnębienia. Był to bowiem jeszcze czas, kiedy obnosiliśmy się nim  na nostalgicznych spacerach po chleb lub z psem, a nie w statusach na fejsbuku. Smutek zapijaliśmy Colą, albo ostatecznie zajadaliśmy suchymi oranżadkami. Palenie gum oznaczało wyścigi pod blokiem w tanich butach z gumową podeszwą, a same gumy kojarzyły się tylko z Donaldem, jeszcze nie Tuskiem, i Turbo. A jedyny biały proszek, który nas kusił, to zabielacze do kawy sprzedawane w saszetkach po 10 groszy, które żarliśmy jak pojebani z niewyjaśnionych jak dotąd dla mnie przyczyn.

Kilka dni przed pierwszym września mama zaczynała nam grozić prasowaniem sukienek i koszul, haftowaniem inicjałów na worku na buty i kupowaniem trampków na zmianę.Rozpoczęcie zwykle zaczynało się o chorej godzinie, tak mniej więcej o 10, więc organizm wyczerpany zaledwie 11 godzinną dawką snu utrudniał trzymanie fasonu i nieziewanie paszczą  z nieumytymi jeszcze zębami (tak ciężko było porzucić wakacyjne nawyki…) w twarz kolegi z ławki. To był jeszcze czas fartuszków i garniturków. Chłopcy byli tak kuriozalnie powciskani w spodenki w kant, zapięte gdzieś na wysokości pach, co ich oprawcy wyprawiający do szkoły, czynili z takim rozmachem, jak wtedy, kiedy zaledwie kilka lat, a nawet rok wcześniej, w powietrzu zakładali im do przedszkola rajstopki, trzęsąc małoletnią ofiarą jak workiem kartofli, miażdżąc przepiórcze jąderka i wyposażając młodego człowieka w taką traumę, którą pojąć mogą tylko ci, którzy to przeżyli.  I ostatecznie jeszcze Ci, którym matki wycierały twarze obślinioną chusteczką.

Wśród dziewczynek królowały kręcące się sukienki i buty, najlepiej czerwone lakierki, stukające na chodniku. Gdyby Horodyńska widziała te kokardy większe od głów, we włosy wpięte, które tak zaburzały ciała dziecięcego proporcje, poświeciła by im pewnie książkę, a nie parę zdań w szmatławcu drukowanym na papierze. A my i tak byłyśmy takie dumne, zupełnie jak ona, kiedy pozuje do zdjęć wyglądając jak kretynka.  Zbędnym dodatkiem żabot pod szyją, który stawał się zwykle przyczyną domowych awantur, kiedy znów niesfornie potaplał się w lodach, pomidorówce i gilach rozpaczy, zjadanych po rozpoczęciu.

Nie było emocji związanych z oglądaniem twarzy zapomnianych przez 2 miesiące kolegów, bo nie było wtedy elitarnych szkół do których dojeżdżały dzieci z końca świata i miasta, i pieniędzy na dalekie wojaże. Oglądaliśmy swoje opalone, brudne, piegowate japy na trzepakach i huśtawkach przez całe wakacje.  Pierwszego września nowością był tylko ten smutek, które przeznaczenie i system oświaty dłutem na naszych twarzach, już bez rozmachu i charyzmy Da Vinci, malował. Mama już od siódmej zaplatała misterne dobierańce i kłoski, źródło zazdrości wszystkim koleżanek z krótkimi włosami obcinanymi przez ich rodzicielki dla wygody i przez ich lenistwo.  Mniej więcej po 3 razy zmieniała także, kurwując okrutnie, podarte przez swoje pacholę kolejne białe rajstopy.

Gdzieś po drugiej klasie wiedzieliśmy już, że najgorsze są początki. Potem już  tylko ewentualnie lanie po wywiadówce. Byliśmy jeszcze dzieciakami, co to nosiły od święta fartuszki i tarcze, na widok których rodzice wpadali w histerie, bo przypominały im o strasznych czasach, o których tak bardzo chcieli zapomnieć, obrazy z przeszłości siłą woli, hipnozą i paznokciami z pamięci wydłubując.

Na co dzień obowiązywały nas tylko ciemne kolory, ale to nikogo nie dziwiło, bo przecież szkoła to tylko kolejna instutucja totalna, która miała nas wykastrować mentalnie, wyprać z kreatywności, nauczyć wstawać i sikać na czas i odtwarzać wiedzę wyrytą na pamięć. Wojskowi mają mundury, pacjenci psychiatryka piżamki, a my mieliśmy swoje granaty, szarości i czernie i naprawdę nikt nie miał nic przeciwko temu. Odskocznią dla depresyjnego dress codu, który przypominał, że nie przychodzimy tam dla zabawy, że dorastanie jest jak początek umierania, były casual fridays, znane nam zanim jeszcze ten genialny w swej prostocie pomysł, przechwyciły zachodnie korporacje. Co to było za szaleństwo!!! Raz w tygodniu odpocząć od dresów z zamszu, tak zgrabnie poprzecieranych na dupskach i kolanach, że wyglądaliśmy w nich jak armia małp i założyć kolorowe podkolanówki!

Na lekcjach wysyłaliśmy sobie karteczki pisane wymyślonymi językami, ćwicząc spryt i kreatywność, a nie sms-y z emotkami, które są szczytem lenistwa i wtórnego analfabetyzmu Śmiech . Tworzyliśmy tysiąc wersji złotych myśli, bijąc rekordy Guinessa na ilość pytań, większość kretyńskich (o to, czy masz w domu telewizor, radio, balkon i drzwi…) i tak naprawdę tylko po to, żeby zadać to jedno kluczowe, zmieniające nasze życie na zawsze (wtedy to były jakieś 2 tygodnie) – KTO CI SIĘ PODOBA?!, które, jak gumką myszką wymazywało z naszych serc imię pierwszego męża i robiło miejsce dla nowej sympatii.

Chłopaki strzelali ze staników i proc, a nie rzucali kurwami.  Największą wrzutą jaką można usłyszeć było „masz grzech” a groźbą „jesteś u pani/starszej siostry/ mamy” a nie „Goń się, cwelu”. Marnowaliśmy czas na własnoręczne odrabianie lekcji, nie proszenie o pomoc wujka Google’a. I dopiero w gimnazjum mieliśmy odwagę upijać się do nieprzytomności, kupując jedno piwo na sześć osób. Całą podstawówkę zaczynaliśmy chodzić ze sobą umówawiając się uprzednio pod sklepikiem i to nie były jakieś przelotne miłości na dwa dni. Wiele z nich wytrzymywało przecież nawet tydzień!

Ale kiedy to było?
No, kiedy to było? Dziś nie widziałam żabotów, białych rajstopek i garniturków. Tylko jeansy, najki i t-shirty, z łaski swojej białe. I nie słyszałam stukotu lakierek, a szpilek, w których spokojnie można by wieszać firanki. Zamiast kręcących się spódniczek, seksowne mini ze stretchu, okalające młodzieńcze spasione udka pokryte fakturą kalafiora albo podkreślające wystające kolanka. I to ich „mam wyjebane” wypisane na twarzy, niejednej upudrowanej, wytuszowanej, choć nadal dziecięcej i pryszczatej. Smutłam.

Nie skarżę się, chyba tylko starzeję. I przypomniało mi się po prostu, jak bardzo chciałam zostać kiedyś różową wojowniczką Power Rangers…

______________________________________________

Tradycyjnie zapraszam na fb: Mam Wątpliwość

I czekam na Wasze relacje z wycieczek w przeszłość. Albo chociaż zdawkowe „Radomska, nie pierdol, przecież najlepsze dopiero przed nami”

 

Pzdr 600 ( na operacje mnie nie stać, młodzieńczy slang to jedyny sposób, w jaki mogę się odmłodzić)

32 komentarze
  1. dokładnie tak wyglądało również moje dzieciństwo. oczywiście doliczę jeszcze chodzenie na oranżadę po 6 osób i picie z „gwinta” po wcale nie ukrywanym wytarciu całej szyjki butelki. i niemalże legendarne „proszę pani na co mi starczy?” ściskając w brudnej łapce znalezione, ukradkiem wyniesione z domu lub przypadkiem zachachmęcone z reszty zakupów 20groszy. ale czy te czasy nie były najfajniejszymi, choć każdy z nas tak bardzo nie mógł doczekać się dorosłości?

    1. Tak, to były piękne czasy. …

      Radomska jesteś BOSKA.. od dziś jestem u Ciebie codziennie rano.
      Błagam nie zawiedź mnie…

  2. Radomska, nie pierdol, przecież najlepsze dopiero przed nami.

    A tak poza tym to ja w swoich Złotych Myślach miałam chyba ponad 200 pytań, ale masz rację, chodziło tylko o to kluczowe. W sumie do tej pory chodzi o jedno.

    Hyyy, a te wróżby, KLUCZ na przykład? Na górze imiona męskie, pośrodku klucz, na dole kobiece i wyliczanka 😀

  3. A ja długo nie mogłam zrozumieć dlaczego moi rodzice mają taki ubaw z pytań ze złotych myśli mojej koleżanki Ani S „czy lubisz Billego Cosbiego Showa?”

  4. Ojacię! Zdanie o emotkach jest przepięknie zakończone, chyba sobie pożyczę cytując później.
    Więcej do powiedzenia nic, bom za młody, ale podtapianie w morzu refleksji to może być nawet ciekawe hobby.
    Tylko w zakończeniu lepsiejsze byłyby jakieś wstawki „urbanistyczne”, niż tekściki rodzimych djów.
    Szkoły mimo wszystko jakoś brakuje, trzeba oglądać jakieś stare seriale z braku zajętości czasu.

  5. Rozczulił mnie niesłychanie Twój tekst. Ostatnio przeszukiwałam nawet szpargały w poszukiwaniu 'złotych myśli’, ale nie udało mi się ich odnaleźć. Pamiętam jak raz wpisywałam się do zeszytu koleżanki i jednym z jej pytań było 'Jakie jest Twoje największe marzenie?’. Moja odpowiedź: miłość, która nie przyjedzie i nie zagości w moim życiu ot tak, ale o którą będę musiała walczyć. Miałam dziesięć lat i oglądałam razem z mamą bardzo dużo wenezuelskich i brazylijskich seriali na Romantice ^^. Nie było wtedy dla mnie niczego piękniejszego, a zarazem trudniejszego do osiągnięcia, niż udany związek. Najpiękniejsze jest to, że przez dziesięć lat nic się w moim rozumowaniu nie zmieniło. No, może nie bardzo mam ochotę walczyć o kogoś, kogo pokocham już na wstępie ;P. Życie jest wystarczająco upierdliwe i bez tego.
    'Jesteś u Pani’ albo 'masz grzech’ to były największe groźby mojego dzieciństwa. Czasem wystawialiśmy sobie środkowy palec, ale robiliśmy to po cichutku i po kryjomu, aby nikt niepożądany nie mógł tego zobaczyć. Miałam na ścianie plakaty Britney Spears i czesałam się w dwa kucyki, jak ona w teledysku 'Baby one more time’. Byłam fanką Ich Troje, śpiewałam na głos na balkonie 'razem, a jednak osobno’ i dziwiłam się, że sąsiedzi wyglądają i patrzą w moim kierunku.
    Co tydzień z niecierpliwością wyczekiwałam 'Roswell: w kręgu tajemnic’ i darłam się na całe gardło śpiewając piosenkę Dido 'Here with me’, która leci na początku.
    Dzieciństwo spędziłam bez komputera, na podwórku, codziennie obawiając się głowy mojej mamy wyglądającej przez kuchenne okno i krzyczącej 'Monika, do domu!’. Bawiliśmy się w dom i bez problemu umieliśmy wyobrazić sobie, że krzak to garderoba, pieniek jest kuchenką a liście lusterkami, w których się przeglądaliśmy. Bawiliśmy się w chowanego i w berka, robiliśmy bomby wsypując do pudełek po kinder-niespodziance strzępki gazet, proszek do pieczenia i zalewając to wodą. Graliśmy w karty w namiotach zrobionych z koców, w dwa ognie, w gumę. Mieliśmy swoją bazę w piwnicy mojej kuzynki, gdzie gromadziliśmy 'skarby’ i gdzie czuliśmy się niesamowicie dorośli. Organizowaliśmy mecze piłki nożnej między sąsiadującymi osiedlami i moje zawsze przegrywało. Kupowaliśmy gumy kulki tylko dlatego, że były kolorowe; zajadaliśmy się lizakami maczanymi w oranżadzie w proszku i piliśmy gazowane napoje ze szklanych butelek pod sklepami monopolowymi żeby nie płacić kaucji. Kiedy ktoś chciał obrazić drugiego dzieciaka odmawiał picia po nim z butelki. Graliśmy we flirt towarzyski i kręciliśmy hula-hopem. Pamiętam jak zaczytywałam się w 'bravo’ i 'bravo girl’ i jak mama wyrywała mi strony z poradami abym nie dowiedziała się niczego, co było nieodpowiednie dla mojego wieku xD.
    Potrafiłam (w zasadzie nadal potrafię :)) spędzić godziny nad książkami. Kiedy miałam dziewięć lat zaczęła się moja obsesja na punkcie pożółkłych stron i tego specyficznego zapachu lekko sfatygowanych książek. Choć moi znajomi z Meksyku, czy Brazylii, których ostatnio miałam okazję poznać, mówią, że Harry Potter to gniot, ja wiem, że to idealna pozycja napędzająca dziecięcą wyobraźnię. Kiedy czytałam pierwszą część miałam dziewięć albo dziesięć lat i uparcie wierzyłam, że ktoś się po mnie zgłosi wraz z nastaniem jedenastych urodzin. Niestety nie zdarzyło się, ale moje uwielbienie do wykreowanego przez panią Rowling świata, wciąż nie minęło.
    Oj, Radomska, rozpisałam się jak głupia przez Ciebie :). Mam dwadzieścia lat na karku, a czuję się tak, jakby to miało miejsce wieki temu. Przechadzam się czasem koło szkół do których zdarzyło mi się uczęszczać i jest mi smutno. Niezależnie od wieku, większość dzieciaków ma większy zasób przekleństw niż ja i nadzwyczaj sprawnie się nimi posługują. Napędzają ich gry komputerowe i marne wzorce z telewizji. Spędzą godziny przed ekranem, a później chcą wszystkiego spróbować w życiu codziennym. Mają po osiem lat i iPody, iPady, iPhony i wysrać się bez tego nie mogą. Na podwórku, gdzie bawiłam się, kiedy sama byłam jeszcze podlotkiem są pustki. A wiem, że mieszkają tam uczniowie podstawówki. Każdy teraz ma lepsze zajęcia, przecież można hodować truskawki, grając w farmville.
    Chyba wyjadę z moim dzieckiem (jeśli się przydarzy) do Norwegii. Ostatnio czytałam fajny artykuł, że tam, w ramach zajęć przedszkolnych spędzają dużo czasu na dworze, nawet w bardzo ujemnych temperaturach ^^

    To mój pierwszy komentarz tutaj, ale wiedz, że jestem wielką fanką od samego początku i trzymam kciuki, aby Twoja kariera rozwijała się w pożądanym przez Ciebie kierunku 🙂

    Pozdrawiam serdecznie i wybacz moją przydługą wypowiedź. Ale to wina Twojego tekstu 😉

  6. uwielbiam, po prostu uwielbiam 🙂
    a najbardziej trafiłaś do mojego serducha z komentarzem, odnośnie złotych myśli 🙂

  7. Olka jak bym widział znajome miejsce sprzed 20 lat. Dorzucił bym jeszcze kilka ciekawych akcji typu: dyskoteki w szkole na sali gimnastycznej i popisy taneczne na jej środku (of course) chłopaków, śmiało powiem, lepszych niż w „you can dance”:p hehe Dorosłość jak początek umierania- Nosowska wiedziała co pisze- tak jest u mnie. Pozdrawiam Ojciec Chrzestny

  8. Ach ..taka retrospekcja jest niesamowita….Tęsknie za tymi NORMALNYMI czasami, gdzie dzieci miały jakieś zainteresowania(bardziej twórcze niż zdobywanie kolejnych leveli w grze komputerowej)…Pamiętam jak na przerwie chodziłyśmy do sklepiku koło szkoły po ćwiartke chleba,a nie jakies tam chipsy czy inne chemiczne cuda….Albo jak drażniłysmy babke w społenoszczaku tekstem ,,poproszę bąbelki w pudełku”…(oranżada w proszku)…ale najbardziej tęsknie za systemem oświatowym kiedy to było 8 klas..Dzieci miały czas aby się zaprzyjaźnić…a przyjażnie te trwaja do dzis…W tych czasach kiedy młodzież nabiera wreszcie zrozumienia do swoich najblizszych kolezanek ,zostaje rozdzielona jakims tam gimnazjum… Kiedys to nawet lekcje były fajniejsze.Pamietam taki przedmiot ZPT dzieki któremu nauczyłam sie robić niekonczący sie szalik(bo miałam problem z zakonczeniem go),wbijania gwożdzi w deske,robienie podkładek pod garnek, przyszywania guzików…itd itd.. a teraz??ktore 12 letnie dziecko potrafi robić takie rzeczy???Ale jeszcze jedno wspomnienie jest przecudowne.Skakanie w gumę…Ależ to był czad…podobnie jak skakanie w kabla…wystarczył byle jaki przedłużacz…….

  9. Nic dodać nic ująć… ale obiecałam sobie że nie będę nigdy jak własna babka i niebędę swoich potomstw karmić fantastyką z okresu zamierzchłego …. bo moje opowieści zawierające niezliczoną masę archaizmów mogą wywrócić im świat do góry nogami, a przy teraźniejszych możliwośćiach umysłowych przyszłego społeczeństawa polskiego skutki mniemam iż wyryją traumę do końca życia…. Aleeeeeee powspominać jest cuuudnie…
    Ps. Widoki wczoraj miałam takie same… a najbardziej podobały mi się ”lasencje” na szczudłach potykające sie na krzywych chodniach, przygarbione, bo co dwa milowe kroki musiały spódniczę poprawiać by koniakowskich stringów światu nie pokazać… a panowie kręcąc mordą, w adasiach wielkości titanika, kg obroży na karku przypuszczam iż porzyczonej od psa są nieziesko komiczni…

    🙂 Anka

  10. Olu, jestem tylko odrobinkę starsza od Ciebie – to tak słowem wstępu, żebyś nie miała mnie za jakiegoś starego ramola. Choć nie podejrzewałabym siebie o to na wielu etapach mojego życia, ale tak jakoś wyszło, że pracuję w szkole. Podstawowej. Wiesz, chciałam Cię po prostu pocieszyć, że wcale nie jest tak źle z tymi naszymi dzieciakami. Nie noszą wprawdzie kokard (ja tak jak i Ty – nosiłam – takie ogromniaste zawiązane na dwóch warkoczach), lakierków może też nie, ale czy to źle? Mam taką niesamowitą pamiątkę z własnego dzieciństwa, a mianowicie kilka nagrań wideo, w tym np. jedno dokumentujące zabawy pod blokiem moje i moich koleżanek porą wczesnowiosenną. Wierz mi, że nie chciałabyś, żeby dzieci tak teraz wyglądały. Te dziwaczne, za duże, pstrokato kolorowe kurtki, albo przeciwnie – dołująco szare i beżowe, te czapki z pomponami, te buty po starszym rodzeństwie. Bida z nędzą, naprawdę. Świat poszedł do przodu, stać nas na trochę więcej i trochę większy mamy wybór. Po co dziecku lakierki? Żeby założyło je jeden raz? Przecież lakierki założone 1 września przez pierwszoklasistę nie będą na niego dobre w dniu zakończenia roku szkolnego. A adidaski spełniają swoją rolę znakomicie – 1 września błysną nowością, czystością i bielą jak należy, a następnie pójdą się ciuchać i pieniądze nie będą wydane na darmo. Poza tym gloryfikujemy tę naszą przeszłość – te wszystkie gumy turbo, oranżadki w proszku (zabielacz do kawy jadłam pasjami… i jeszcze vibowit), złote myśli, liściki i wiele innych rzeczy i mamy do tego prawo. Ale nie mamy prawa czepiać się dzisiejszych dzieciaków. Nie rozumiemy ich – to po pierwsze. Oni urodzili się w świecie pełnym komputerów, internetu, telefonów, my nie i tak już zostanie na wieki wieków amen. Ale nie jest to ich winą. Taki świat dostali, to w takim żyją. Oni też mają swoje dziecięce zajawki, specyficzne gry, zabawy, bajki, na których się wychowują, zdziwisz się może, ale też pisują liściki. Za paręnaście lat świat znów się pozmienia, dzisiejsze dzieciaki dorosną i może też najdzie je smutna refleksja, że „za ich dzieciństwa to dopiero było!, a teraz to jakoś tak byle jak…”.

    Olu, te dzieciaki naprawdę nie są takie złe. Spowszednienie przemocy, seksu i paru innych rzeczy fundujemy im my – dorośli. Alkohol w podstawówce to wciąż rzadkość i naprawdę patologia. A te dziewczyny w miniówach to trochę inna średnia wieku niż te, co lat temu siedemnaście nosiły kokardy. Sursum corda!

    p.s. Nie czepiam się Ciebie, tak tylko piszę. Fajna dziołcha z Ciebie, oglądałam w TV i czytuję czasem, choć do tekstów miewam zastrzeżenia. Pozdrawiam

  11. My zeszyt z pytaniami nazywaliśmy, nie mam pojęcia dlaczego, „Pele Mele”. Pytanie „Kogo kochasz?” poprzedzało na przykład takie: Co wolałbyś mieć: [-] stereo? [-] video? [-] walkmana?
    W klasie zawsze był jakiś szczęściarz, który miał zeszyt, będący przepustką do lepszego świata. Zeszyt ten zawierał proste wzory anglojęzycznych listów proszących o przesłanie prospektów zachodnich firm. Dzisiaj taką makulaturę wywalamy do kosza – wtedy posiadania zachodniego, kolorowego katalogu było ogromnym szczęściem. Trzeba było mocno zasłużyć, by móc sobie taki list odpisać. Przypominam, że to czasy, gdy j. angielski znało zaledwie kilka procent społeczeństwa, a napisanie: „Hello! My name is Robert. I am from Poland” uchodziło za biegłą znajomość angielskiego.
    Kolekcjonowało się „reklamówki”, które były na wagę złota, niektórzy zbierali… puszki po piwie. Ich kolekcje zwieńczały nieśmiertelne meblościanki – kupione jeszcze przez rodziców zapewne z przydziału dla „MM” – dla młodych małżeństw – coś jak dzisiaj kredyt rodzina na swoim ;-).
    Pamiętam, że faktycznie ostatnie tygodnie przed wrześniem unosił się już smród nadchodzącego roku szkolnego. Dla mnie szkoła zawsze śmierdziała mieszaniną jabłek, rozbebłanych kanapek z serem i oskrobaną marchewką, którą obowiązkowo trzeba było mieć na długiej przerwie.
    W szkole odbywała się grupowa fluoryzacja zębów, na WF chodziło się z jakimiś woreczkami z ryżem na głowie…
    A żeś mnie Radomska w czeluść wspomnień wepchnęła 😉

  12. Wiesz co? Dziękuję:)
    Sprawiłaś właśnie, że zatęskniłam za tymi latami, że jedyne bąbelki jakie się odbijały to po orynie pod sklepem, jedyny papieros jaki się znało to ten w kształcie gumy, zabrakło mi smaku gumy Turbo i po prostu braku całej tej technologii, która dziś zabiera nie tylko czas, ale zżera dziecięce mózgi, nasze czasami mam wrażenie powoli też:) Ale inaczej nie moglibyśmy pisac tego, co piszemy i czytac tego, co czytamy:)

  13. Ponieważ czas mnie „posunął” bardziej niż Ciebie… widziałam w tivi 🙂 młoda jesteś i to, co opisujesz to chyba w większości znasz z opowieści 🙂 ale „nie masz grzechu” 🙂 córkę posiadam niewiele młodszą od Ciebie i swoje oraz poniekąd Twoje doświadczenia znam „bezpośrednio”. Ja w wieku wczesnoszkolnym 🙂 spędzałam na podwórku przy bloku 99% wolnego czasu, moje młode 50% teraz w ciagu dnia wakacyjnego na tym samym podwórku dzieci są obecne 1 (słownie: jedną godzinę) w ciągu dnia. A zeszyt ze „złotymi myślami” moich kumpel z liceum posiadam do dziś 🙂 A… najważniejsze teraz kreatywnośc dzieci idzie w kierunku „kolejnego levela” my graliśmy w dwa ognie, w gumę, w noże, a na podwórku rywalizowały w wygibasach na trzepaku oraz szybkim bieganiu „bandy”. Fartuszków zaprzestano około 1984 roku, a tarcz około 1987 🙂 w bardzo średniej wielkości mieście na „ścianie wschodniej”… ALe i tak styl pisania masz wyśmienity 🙂

    1. Gadasz…. tarcze były jeszcze w latach 90tych i to w Katowicach. Ba, gdzieś koło 98-99 wprowadziło nam je nasze technikum. I były obowiązkowe!

  14. Jak któregoś z kolei 1 września uznasz, że wcale Ci nie jest smutno, że to normalne, że nie jesteś zdziwiona, bo takie prawo przemiany pokoleń itd itp to to będzie oznaczało, że jesteś po 50-tych urodzinach. Jak ja

  15. Chyba będę jedyną osobą, która mimo dobrego tekstu, odtworzyła w swojej głowie jedne z najgorszych lat swojego życia. I nie chodzi tu o naukę czy poranne wstawanie. Ale o ludzi, z którymi musiałam przebywać. Niestety. Nigdy nie chciałabym powrócić do tamtego okresu. A co dopiero do tego co musiałam znosić z tymi osobami.
    Pozdrawiam. 🙂

  16. pierdolisz jak stonka..myslisz ze to bylo tak dawno ze tak inaczej? ja mam 50 lat i mialem tez swoje inaczej…smiac mi sie chce z ciebie..jak to jest zle jak bylo super..jak bylo? gowniano bylo…a ze dzieci inne i czasy inne 15 lat temu? a kto je pozmienial? ci inni? czy moze ty dajesz dupy w zyciu i nic nie roibisz oprocz biadolenia nad tym jak zle a jak byli fajnie sielsko anielsko i blogo..pierdolisz jak stonka

    1. Czasy zmienili tacy ciule jak ty. Widać że miałeś gówniane dzieciństwo, później gównianą młodość, a teraz masz gównianą starość. Trumną cię już czuć. Kładź się zaściankowy warchole.

  17. Również moje dzieciństwo wyglądało podobnie, aż sie łezka w oku kręci na samo wspomnienie tamtych chwil, nie miało sie telefonów a o spotkanie było łatwo, zabawy na podwórku i te ,, magiczne rozpoczęcia roku” i w ogóle cała szkoła….
    Wtedy każdy chciał być dorosłym a dziś każdy by chciał być znowu dzieckiem ale tylko ,,z tamtych lat ”i tymi samymi mordkami. Jesteśmy jednym z ostatnich pokoleń które ma jakieś wspomnienia dzieciństwa. A obecne pokolenie będzie wspominać naszą – klasę i inne chore portale czy komputery

  18. Widze, ze wielu z Was dostrzega problem dzisiejszych dzieci, mlodziezy… Mam nadzieje zatem, ze Wy wychowacie swoje dzieci bez „fejsa”, „nk”, „smartfona” itd, itp… Ze w wakacje bedziecie je namawiac, zeby wyszly na podworko i pobawily sie z rowiesnikami… w Was cala nadzieja….

    1. Pani Kasiu sądzi Pani że wychować dzieci bez fejsa i smartfona to taka prosta rzecz, niestety to bedzie krzywda dla dzieci, niestety musimy sie dostosowywać do naszych czasów. nie mozna odciąć dzieciom neta gdy inne od małego umieją obsługiwać nowe technologie np komputer. Powiem tak, w mojej rodzinie 4 latek umie włączyć sobie grę czy bajkę dla dzieci na laptopie, u znajomych syn 4latek sam obsługuje laptopa (byłam w szoku) tak więc, jesli inni dzieci sąwychowywane z duchem technologi… to niestety ograniczając taki rozwój swoim dzieciom zrobimy im krzywdę, będą gorsze i opóźnione, tak jest prawda.

  19. witaj, ja wspominam „tamte” czasy czasami gdy usiądę z kubkiem kawy a za oknem szaro czy gdy mam doła, gdy jest mi zle. Siadam i moim największym marzeniem jest skasować fb, odłączyć internet, nie mogę tego zrobić i nie zrobię. Tęsknie bo pamietam czasy „prawdziwego” zycia i „prawdziwych” relacji. Marze o tym aby ktoś wysłał mi list odręcznie napisany. Jestem staroświecka ale paradoksalnie jestem więźniem technologi, fb i internetu, jestem uzalezniona. Jestem chorym człowiekiem XXI wieku. mam 23 lata.

  20. Super tekst:) Świetnie napisany:) A jakie przesłanie. Ja mam 25 lat, niby to nie dużo, ale jednak to były jeszcze tamte czasy. Te opisane. Było zupełnie inaczej… Nie było telefonów komórkowych. Ludzie poświęcali sobie czas. Młodzież grała w KUKU… Boże, to były czasy za którymi płakać się chce… Pozdrawiam:)

  21. Miniówki młodocianych to i jeszcze pół biedy – moją faworytką z tego roku jest dziewczynka, którą widziałam na przystanku, na grubiutkich nóżkach legginsy, a koszula (z kołnierzykiem, przyznaję) narzucona na górę zawiązana w węzełek tak, aby czasem nic nie zakryło pupeczki… Ale, przyznaję, nie była to podstawówka, a raczej gimnazjum.

    Mi Mama do dzisiaj wypomina, jak w wieczór przed swoim pierwszym rozpoczeciem powiązałam swoje białe rajstopki na kilkadziesiąt supłów (!), żeby czasem nie musieć ich założyć :D. Mama miała jakieś zapasowe, spryciula… I cały wieczór na marne :).

  22. I choć w moim przypadku nie minęło od tego czasu 15 lat, to poczułem ducha tamtych chwil. Faktycznie, dzisiejsze mózgi są pełne beznadziejności i wyjebania, ciągła gonitwa, o to kto ma droższe ciuchy, przybory, co jest modne, a co nie. Wszystko nam wolno, bo przecież żyjemy w wolnym kraju i kilka brzydkich słów nikomu nie zaszkodzi. Rzygam niczym Sartre, rzygam wszystkim, zaczynając od jedzenia, kończąc na pracy. Sam już nie potrafię się normalnie wysłowić, w co drugim zdaniu słowo na k. bo jak inaczej się dogadać ? Bydło jesteśmy ! 'wstydzę się być nikim, ale wstydziłbym się też być prezydentem’

  23. To był fanastyczne czasy, dzisiejsze dzieciaki już tego nie maja i miec nie beda. Cieszę się ze lata szkolne uplynely mi wlasnie w tamtym czasie, kiedy nie bylo gg, czy telefonow komorkowych a jedynym wynalazkiem jaki istnial bylo Tamagotchi (nie wiem jak sie to pisze). Dziewczynki skakaly w gume na zawody a nie jak dzis : w wieku 10 lat maja wiecej makijazu niz ja stara krowa. Bylismy blizej siebie, kazdy mial jakiego kolege/kolezanke z podworka a teraz? te dzieciaki maja tylko fikcyjne znajomosci na naszej klasie. Boze, dzieki Ci za tamte czasy !!! Nie chcialabym dzis dorastac !!!!

  24. O Jezusie aż się spłakałam sama nie wiem bardziej z żalu za młodością czy ze śmiechu. Wspomnienia – identyczne. Jakby jeszcze dodać odpinanane kołnierzyki przy nylonowych fartuszkach, które zazwyczaj zwisały smętnie po jednej stronie, bo brakowało guzików i czerwoną oranżadę (samo zdrowie 🙂 – to samo życie. Pozdrawiam

  25. Droga Olu,
    Dziękuję Ci za ten wpis. Przeniósł mnie do tych jakże odległych czasów (a mam dopiero/już 22 lata) kiedy życie było naprawdę beztroskie w porównaniu do tej dorosłości pełnej obowiązków, zobowiązań, podatków, odpowiedzialności i pogoni za kasą. Problemy onegdajsze zdają się dziś tak błahymi, ale przecież wtedy miały znaczenie, prawda? Wciąż pamiętam słowa rodziców, że szkoła podstawowa to najlepszy okres w życiu i nie chodzi tylko o szkołę, ale i o te wszystkie popołudniowe aktywności dziecięce, nie obarczone tak nudnymi troskami jakie przynosi nam 'dorosłość’. Za oknem znowu pada śnieg oświetlony ulicznymi lampami wciągając głębiej w tamte czasy… Do dzisiaj mamy jeszcze z bratem pudełko naklejek z samochodami z gum Turbo, jak dopada nas nostalgia otwieramy je i zaciągamy się zapachem naszego dzieciństwa 🙂

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.