W życiu, tak obiektywnie, nigdy nie ma dobrego momentu na dobrą zabawę. W liceum człowiek może i zrobiłby rzeczy absurdalnie szalone i przekroczył granice swoich możliwości i marzeń, ale do domu odwoził wówczas tato własny albo kolegi i fason oraz niezarzyganie tapicerki było warunkiem rozpoczęcia podróży. Na studiach przekraczanie granic wyobraźni nie było możliwe dlatego, że żaden tata nie oferował już pomocy w powrocie do domu, za to masa kolegów oferowała profanacje własnej godności. I pragnień było wtedy zawsze o wiele więcej niż pieniędzy.
Co innego po trzydziestce!
Dorośli mają wszystko poza czasem. Po pijaku tracą jeszcze kontakt z rzeczywistością i poczucie przyzwoitości. Każdym ruchem urżniętej kończyny starają sobie zrekompensować lata podpierania ścian i cało etatowe wypełnianie tabel w excelu. Zachowują się zupełnie jak w liceum, tylko wtedy w poniedziałki marzyli o tym, żeby każdy dowiedział się, ile zdołali wychlać. A jako dorośli biorą L4, bo kac tarmosi ich i przekłada przez kolanko, przetrzepując srogo wnętrza jelit.
Dopóki są w stanie stać, wybierają ciche domówki, bo nie ma lepszego pretekstu do picia niż narzekanie na życie. Kilka szotów na skórzanej kanapie, zamiast niegdysiejszego biforka w bramie. Płynne przejście z nastoletniego „niech mnie zobaczą” do skompromitowanego „boję się odpalić youtube„…
Panowie, nadal, jak za dawnych lat, nie potrafią tańczyć, więc, och rety, znów jak kiedyś tylko stoją i patrzą na wijące się na parkiecie małolaty. Kiedyś przeżarci kompleksami i bez odwagi,by podejść. Dziś też, ale ze szklanką balantajsa, przedłużeniem penisa w postaci karty kredytowej oraz z wymówką, że potencjalne tancerki są za młode, a alimenty zbyt kosztowne. Odważni (czyt. tym, którym bifor się niebezpiecznie przedłużył) rozpaczliwie próbują tańczyć. Tańczący mężczyzna w ich stanie wygląda bajecznie- jak Piotruś Pan, któremu jednak zabrakło magicznego pyłu, a nadal bardzo, bardzo chciałby udowodnić sobie, że umie latać, kiedy faktycznie łączy choreografię dryfujących zwłok z napadem epilepsji.
O ile panowie za wszelką cenę pragnęliby bezkarnie popatrzyć na jędrne kobiety bez płacenia, schamić się we własnym towarzystwie i szczycić (w końcu) męskim zarostem, o tyle ich rówieśnice za wszelką cenę pragną, aby ktoś, poza dziećmi, które czekają na wolną łazienkę, zorientował się, że czasem golą nogi.
Po kilku głębszych uruchamia się w nich syndrom ladacznicy i tańczą z zamkniętymi oczami jak Natalia Oreiro, kiedy śpiewała kambodolor. To nawet urocze, ale potem patrząca na to wszystko młodzież powtarza w szkole, że epilepsja jest zaraźliwa i panicznie boi się współżyć.
Dopóki panie mają nadzieję, piją na tyle dużo, by już móc zrobić coś głupiego i to pamiętać, ale nadal zwalić winę na alkohol. Kiedy jednak ich nadzieja zostanie zgaszona jak pet, uświadamiają sobie, że zabrały za małą torebkę, by upchnąć w niej także godność, zasiadają za barem twierdząc, że przez niewygodne buty, a nie matrymonialną porażkę i dezynfekują poczucie zbesztania siebie alkoholem.
Obie strony piją więcej niż powinni. Po pierwsze po to, aby zatrzeć wspomnienia żałosnego wieczoru. Po drugie, aby białą plamę w ich głowie wypełnić barwnymi, zmyśonymi historiami, które mają za zadanie imponować kolegom z pracy, którym się już nie chce dupy ruszać na miasto. I po trzecie- żeby kac był na tyle okrutny, by na długo wybił delikwentowi ze łba wyjścia z domu.
🙂
Dryfujące zwłoki z napadem epilepsji <3 Jak ja tęskniłam! Tekst jak zawsze dobry i jak zawsze trafiony 😀
fason oraz niezarzyganie tapicerki warunkiem rozpoczęcia podróży, so true. i siadanie na tylnym siedzeniu, bo drzwi do tego obok kierowcy były za daleko…
Radomska, jesteś okrutna w Twojej szczerości i umiejętności odzwierciedlenia życia na (wirtualnym) papierze 😉
A wątki o dryfujacych zwłokach z napadem eilepsji i (o)golonych nogach katapultują tekst do pretendentów do Purlitzera. Chapeau-bas! 🙂
*.*
Taaa… co innego po trzydziestce, ja na ten przykład jakoś przed trzydziestką pić przestałam i do dziś mi zostało. Ale ten wielce sugestywny tekst przypomniał mi, gdzie mogłabym być, gdybym nie była tu, gdzie jestem 😛 No nic, ładnie tu masz, wprowadzam się na stałe. Mogę myć gary po niedzielnym obiedzie, a w piątek robić kolację.
bułki kupię rano, w niedzielę rosół zrobię :*
Ten tekst to taki klin otrzezwienia, wybudzajacy z letargu jak zwykle okraszony nuta dobrego sarkazmu. Brawo Ola idealny tekst na niedziele 🙂
a własnie się biczowałam, że dodałam w tak fatalnym momencie, dniu, porze 😉 dzięęęki! 🙂
Radomska kocham Cię za te teksty!
Syndrom ladacznicy mnie urzekł! Tak trzymać, Radomska. 🙂
Hę, mam Cię!
Będę hejterował, hejterzył i wszystko co najgorsze czynił. Możesz się już szykować. 🙂
mrał!
Koncept nowoczesnej antykoncepcji poprzez zabawę mocno przemawia mi do serca 😉
„Dryfujące zwłoki” – też znasz „Dziennik Bridget Jones” na pamięć? ;)))
Niestety true.
Radomska! Wyłącz tę kamerę, albo opuść moją głowę!
Tekst jest za bardzo aktualny. Obecnie etap „Nie piję więcej” i może w końcu dotrzymam danego słowa?
Wiesz co Olka, jest w tym masę prawdy – pewnie dla niektórych tak mocno bolesnej, że aż im żal dupę ściska, że nie moga Ci tego fejs2fejs walnąć. 🙂 A ja powiem tak: wg mnie jest jeszcze gorzej i bardziej „upadle” niż to ujęłaś. Desperacja miesza się w jakichś nieracjonalnych proporcjach z wymaganiami gwiazdy porno i operowej diwy jednocześnie. Zwłaszcza kobiet się to tyczy – tych szalejących 30-tek i 40-tek – bo im się wydaje, że zasługują na wszystko, chociaż z siebie same dałyby najchętniej nic. W końcu już się narobiły w okopach korpo, gdzie niejedną bitwę przetrwały i zjadły na niej wszystkie zdrowe zęby, żeby móc teraz błyskać nowiutkimi wkrętami za 50k „peelenów”. A gdzie się podziały po prostu kobiety i po prostu mężczyźni?
taaak… wtedy, kiedy wydaje się, że wszystko skończone, życie ułożone, zawiązane, to wtedy nachalnie przypomina się, że trzeba życ. a życie to przecież zawsze coś na opak, coś pod prąd. więc te dryfujące zwłoki w ostatnich podrygach starają sobie (smutne to bardzo…) przypomnieć że FAKTYCZNIE żyją
Matko, a ja nie piję
ty akurat nie musisz..
Strasznie to smutne 🙁