Radomska. Wyjście na miasto matki.

W głębi duszy, matki palą się na stosie swojego męczeństwa. Wiedzą, że odkąd wydały na świat istotę żywą, to nic im się więcej nie należy, bo bez przesady, dziecko płacze, je i wymaga, a nawet na głupią maskotkę z dyskontu to się trzeba nasapać i nazbierać naklejki, nie mówiąc już o odzyskaniu poczucia bycia wolnym człowiekiem. Jednak matce także należy się czasem wyjście na miasto!!!

Niemniej jednak matki wiedzą też, że wystarczy tylko odpowiedni zbieg okoliczności, sprytnie zagonionych przez matki w kozi róg, aby mogły, niczym Klark Kent, wyskoczyć z oficjalnego uniformu matki i rozpiąć koszulę. Tylko nie tak bardzo. Ot, optymalnie – by widać było oznaki zajebistości, a jednocześnie  nie widać,  że jej stanik pamięta czasy, w których wtykała w niego ściągi na maturę.
Tak, matka potrafi raz na cztery kwarty księżyca tak zamanipulować rzeczywistością, że… wmawia wszystkim, iż nie ma ochoty nigdzie iść, a jednocześnie przekonuje partnera i dziadków, że nie muszą zostawać z potomstwem, by ci.. wykopali ją siłą z domu, byleby się już zamknęła i przestała kwiczeć, że jej nie wypada, że nie ma siły, że kto za nią jutro poodkurza i w co się ubierze. I pyk. Szach mat. Wygrywa. Jej altruizm sprawia, że z troski bliskich musi się odsztafirować i wyjść!

I tak oto wychodzi  naiwnie przekonana, że świat jej kibicuje i sprzyja. A jej uśmiech wyświetlają na wielkim telebimie na głównym skrzyżowaniu miasta, powodując karambol, bo żaden z kierowców  nie może uwierzyć, że można się uśmiechać aż tak, że  widać człowiekowi ósemki! I to usunięte drogą chirurgiczną cztery lata temu! Gwiazdy marzą o bodyguardach, matki cieszą się, że jak wypiją w pubie piwo to pójdą siku bez asysty i pozwolenia!

Doskonale pamiętam ten dzień, bo odkrycie że wiertarka wydaje przyjemniejszy dźwięk niż  pacholęcie, które nigdy i za żadne skarby oraz absolutnie kategorycznie nie założy niebieskich rajstopek (no chyba że w dinożarły). I jeszcze to wspomnienie sprzed lat, że dawkowany odpowiednio alkohol daje moc lewitacji i tumiwisizmu, tworząc wokół mnie mgłę, zasłonę dymną, przez którą nie są w stanie przebić się skowyt dziecka ani psa oraz zapytania męża o to, gdzie jest łyżka i kuchnia! O tak… Czas dla odmiany odkurzyć wspomnienia, a nie dywan! Miasto wzywa! Ahoj marynarzu! Ja też tam byłam, dziwnego drinka, którym się strułam, piłam, a co widziałam i pamiętam, Wam opowiem, o.

Matki są zazwyczaj nieoswojone z tłumem, chyba, że w czasie wyprzedaży w Lidlu, kiedy to jak lwice walczą o bambosze i rajstopy dziecięce sztuk dwie, bo każda prawdziwa matka wie, że te się nie filcują w praniu i można je nosić dumnie dłużej. A na mieście w weekend i wieczorem – tłum dziki i nie do ogarnięcia. I to absolutnie nie taki, który wyszedł mi na przywitanie, choć nadal uważam, że moje wyjścia z domu zasługują na adnotacje na wikipedii i czerwonym pasku Faktów TVN-u.
Zaczęłam spokojnie, od baru. Jedno piwko, czy tam cydr, bo szaleństwo szaleństwem, ale bez przesady, nie od razu, żeby się z glutenem puszczać w pierwszej lepszej knajpie,  już wyciągam drobne zajomane dziecku ze świnki gdy wtem ochroniarz lokalu informuje mnie, że brak miejsc, bo weekend, mecz, młodzi ludzie,taki lajfsajl, wypadłaś z obiegu, powinnaś przyjść zaraz po odebraniu dziecka z przedszkola o siedenastej i w środę, żeby mieć dziś wieczorem gdzie usiąść. Słowem – lipa.

Bladość ogarnia me lica, z powodu takiego że jakoby mam wrócić do domu zanim dziecko uśnie, na dodatek trzeźwa. Wstyd, bo ja z młodości byś sobie tego nie zrobiła, a ochroniarz widząc to, stara się ratować sytuację, podaje chusteczkę, bo widzi, że zaczynam się rozklejać i mówi, żebym szła w stronę tamtego światła na przeciwko, rekomendując dobrą zabawę i wolne miejsca. I tu się budzi we mnie lwica i naiwne przekonanie, że bycie przed trzydziestką to nie jest zaraz powód, żeby umierać!!!!!!! Że jakie, kurwa światło, sam sobie tam idź, bo ja mam dziecko i rodzinę na utrzymaniu, jak mnie zabraknie dziecko umrze nafaszerowane przez ojca colą i paluszkami rybnymi!!!111 I drę histerycznie ryja, że nigdzie nie pójdę, bo mam masę celów i ambicji i ani jednego drinka!

Koleżanki łapią mnie za szalik i spokojnym głosem informują bodyguarda z bramki czy tam barowego ciecia, że jesteś niegroźna, po prostu wyszłaś z domu pierwszy raz od dawna, i jeszcze nic nie piłam, a następny raz okazja nadarzy się, jak będę z mężem obchodzić rocznicę ślubu, ale wtedy to skromnie, po cichu i na smutno, bo nie ma się za bardzo z czym obnosić wśród ludzi. Ja w tym czasie nie ubolewam jednak już nad brakiem miejsc, bo co to za frajda siedzieć tam, gdzie wrót Hadesu pilnuje Ceber bez krzty taktu, tolerancji i szyi oraz moralnego kręgosłupa, bo kto to słyszał, żeby matce, pomnikowi społecznego poświęcenia, altruizmu i miłości, w twarz mówić, że SIĘ NIE NAPIJE, KIEDY MA POTRZEBĘ, co? Idę do lokalu na przeciwko. Z tym światłem, o które chodziło ochroniarzowi, bo jak się okazuje, nie życzył mi śmierci, ale źle to na pewno.
Tam, kolejne przygody oraz wiksa,  feta i stroboskop. Lekko nie będzie. Ale mówiłam to samo w drugiej klasie przed wkuciem tabliczki mnożenia i co? Dziś śmigam z pamięci!

Przeszkody wyrastają przede mną jak muchomory przed Mario Bros. Na wejściu kolejny człowiek chmurka, który mówi mi, że mam się rozebrać i zapłacić. Kolejna, znana już,  fala oburzenia zalewa mnie po czubek wyprostowanych, pierwszy raz od roku, włosów. Ok, może moje ciało odbiega od ogólnie przyjętych kanonów piękna, ale na litość boską, w końcu wydało na świat nowe życie, wyszło za mąż i domaga się do kurwy nędzy, szacunku i nie będzie nikomu płacić, żeby chciał na nie patrzeć, bo po coś jednak był ten cholerny ślub!!! Jak się okazuje to nie za rozbieranie mam płacić, a za wejście i to ponownie robi się żenujące, żeby płacić komuś za to, by móc wejść i zostawić mu więcej pieniędzy, serio. Tym bardziej, kiedy jest się mną.

Łeb na karku mam, jeszcze trzeźwy, włos ułożony i smykałkę do biznesów, biorę ochroniarza na bok, otwieram portfel i tłumaczę, że załatwimy sprawę inaczej, bo masz oto, zupełnie przypadkiem, w portfelu towar deficytowy, perełkę, białe kruki w ilości trzy i że jeszcze parę takich, a kolejny świeżak, dajmy na to Pieczarka Patryk będzie jego, bo właśnie oferujesz mu słynne, upragnione naklejki z Biedronki. Uśmiech szelmy nie schodzi mi z twarzy, bo widzę, jak ochroniarz mięknie i daje się urobić. I naprawdę nie wiem, jak wyjaśniłam dzień później dziecku, że ze swoim asertywnym „NIE”, nie tylko oddałam panu chmurce upragnione naklejki, ale jeszcze zapłaciłam mu dyszkę, żeby móc wejść i wydać trzy kolejne. Nawet trzylatka ogarnęła, że się nie popisałam. Widać kto to kolokwium z ekonomii zaliczył dopiero w trzecim terminie.

Anyway. Zaczynam zabawę, podchodzę do baru z jasnym planem – chcę się napić, tanio, dobrze, najlepiej słodko, żeby mężowi trzymającemu me układane pieczołowicie włosy nad muszlą klozetową tłumaczyć żałośnie, iż byłaś przekonana, że to kakao, kompot albo herbata i się zupełnie nie zorientowałam, że jak na kubek zimnego kakao dwie dyszki to jednak całkiem sporo, co generalnie stawia pod znakiem zapytania jakiekolwiek wyjścia z domu połączone z dostępem do pieniędzy przez kolejne dwa lata.

Przy barze uśmiecham się promiennie, poliki zaczynają mi się rumienić, a oczy błyszczeć. Niestety, młode samce odczytują to jednoznacznie -że jesteś pijana i zainteresowana, więc ostentacyjnie, jakbym grała w teledysku Beyonce, macham im przed oczyma palcem z obrączką i śladami mlecznych zębów na nadgarstku, żeby dać do zrozumienia młodzieży, że może jednak innym razem, po dobranocce, jak umyją ząbki i założą czapkę.
Jeszcze, trochę dlatego, że jestem dobrze wychowana, trochę dlatego, że nieasertywna, a trochę dlatego, że liczę na darmowego drinka, wysłuchuję przy barze opowieści 8 lat młodszego kolegi z podstawówki, który lekko wstawiony doszedł już do etapu wypowiedzi, w której „czuje się inni, niż wszyscy, do których nie pasuje, bo nie lubi pić i poszedł do wojska„. Cierpliwość i dobre serce zostaje nagrodzone toastem za przyszłość, dzięki Bogu nie wspólną, kielichem wściekłego psa, pierwszego gwoździa do radomskiej trumny.

Możemy założyć, że młodzieniec podjął rozmowę, gdyż mnie rozpoznał i przemilczeć, że powiedział, że odkąd skończyłam podstawówkę, schudłam, nauczyłam się malować i zrobiłam się strasznie fajna, TO W OGÓLE SIĘ NIE ZMIENIŁAM, ale po co. Fajniejsza jest wersja, że wyglądałam interesująco, a nie da się ukryć, że mężatka w klubie jest jak biały lew, czyli… Podziwiaj, ale tylko przez szybkę, ona kolejny raz nie da się nabrać, zagryzie! Ma męża i dzieci, wychodzi raz na pół roku, gdzie tu jeszcze czas na romanse?! Nawet kwadransa szkoda na Ciebie i ten ewentualny 4 minutowy eksces w kiblu. Sorry! W tym czasie można się już napić i potuptać nóżką  w rytm odgłosów remontu sąsiada, warkotu zmywarki i skowytu psa, zwanych przez młodzież na mieście dubstepem!

W lokalu zimno. Zapominam, że napój sączony łapczywie przez słomkę to jednak nie kakao, chociaż daje magiczną moc i rozgrzewa. Koleżanki stwierdzają, że dość już tych popisów, bo jeszcze jednak kolejka, a zacznę im opowiadać, jak Lenka pięknie mówi wierszyk i zrobię szpagat, choć wcale nie umiem. Zabawa przenosi się do domu, gdzie towarzystwo zamawia pizzę.

Nieee… Alkohol, niezdrowy tryb życia, nieznośna muzyka, dziwni ludzie, rozmowy, których nie chcę prowadzić to jedno, ale ŻEBY OD RAZU GLUTEN?!? Na łeb nie upadłam, aż tyle nie wypiłam! Dziewczęta jedzą i mówią i piją, ja tylko mówię i piję, piję coraz więcej, mówię coraz mniej, przed glutenem się bronię jak gimnazjalistka przed utratą dziewictwa, udaje się, a potem… Potem w sumie żałuję. Bo i tak bym nie pamiętała, a wszystko samo ze mnie wyszło. Taka duża mama i zapomina, że nie miesza się komputu z kakao, ojej…

I piszę to ku pamięci, bo przede mną jeszcze dwa wyjścia grudniowe i frywolne z dostępem do alkoholu, bez dostępu do męża i dziecka oraz konieczności bycia odpowiedzialną. Notuję, co by sobie samej ewentualnie powiedzieć z rana, dzień po, ulubione zdanie każdej matki pt. A nie mówiłam…?

______________________

a użyczyłeś/-aś mi swojego adresu mailowego? Jeśli nie, to wklep, czasem coś Ci skrobnę 🙂 :

[wysija_form id=”1″]

 

12 komentarzy
  1. Wiem o czym piszesz 🙂 Czasem mam ochotę żeby wszyscy wyszli i zostawili mnie samą w domu 🙂 ale wtedy pewnie by mi odwaliło i zabrałabym się za sprzątanie lub wiecznie zaległe prasowanie 🙂

    1. no tak to działa. Żona też mówi: „idźcie na spracer, wróćcie za 3 godziny, chcę trochę odpocząć”

      A potem wracamy, a ona padnięta. A mieszkanie czyste, gary pomyte ubrania poprane i pochowane do szaf…
      I weź tu takiej zaufaj;)

      1. ja słyszę na L4 „że mogłam chociaż odkurzyć, skoro siedzę w domu” <3 zamieńmy się małżonkami, proszę.

        1. Wolę nie, bo ja słyszę to samo, jak zostaję z małym na opiece. Że jak ona jest to i obiad zrobi i pranie… a ja ledwo z dzieckiem daję sobie radę:(
          Za to ja ją opieprzam, że nie umie odpoczywać.

          a jeśli idzie o wyjścia to u nas wszystko zatrzymuje się na etapie „wmawia wszystkim, iż nie ma ochoty nigdzie iść” i nawet do kina jej nie mogę wyciągnąć ani wykopać:(

  2. Oj Radomsia! Raz nie zawsze jak to mówią, swoje odchorować trzeba 😉 Ale żeby pan za naklejki z biedry nie wpuścił za free to już jest szok i niedowierzanie. ;D

    Pozdrowienia ślę <3
    Sylwia

  3. Olcia w piątek siedzisz przy mnie….przy mamusi, matce polce:) nie będziemy mieszać kompotu z kakao….albo jedno albo drugie-możesz wybrać:)

Napisz komentarz:

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.