Przepis na bezglutenowe, zdrowe ciastka. Nawet dla debila. Kasza jaglana rządzi.

Ja od razu będę szczera, jak Ewa Drzyzga – dupy Wam nie urwie. No jak to tak? Ano. Nie urwie, nie tym razem. Niemniej jednak, kiedy świat okaże się być Waszym wrogiem, komunikacja miejska jego tajnym agentem, a ludzie hienami, warto mieć w szufladzie biurka coś, czym mordę się zamknie, by nie powiedzieć światu, co się o nim sądzi. Dziś Przepis na bezglutenowe, zdrowe ciastka. Nawet dla debila. Bo kasza jaglana rządzi.

Kasza jaglana. Wszyscy o niej słyszeli.  Uzdrawia, oczyszcza, pielęgnuje, pewnie umie też malować paznokcie. Samo zdrowie i cud natury. Wiem wiem, czytałam te wszystkie artykuły i na pewno inie wszystkie były sponsorowanym bełkotem albo efektem akcji pt. „kopiuj wklej”, żeby dobrze pozycjonowało się w wyszukiwarkach. Do kaszy nic nie mam, ot, zwyczajowo męczą mnie wątpliwości.
Za każdym razem, kiedy „ludzkość odkrywa” jakiś złoty środek na cielesne bolączki, dioda w mojej głowie robi ijo ijo i zaczynam się zastanawiać… Nie zrozumcie mnie źle – być może jaglanka jest czadowa, bo kasze z zasady są super, ale to, że ktoś tak powiedział nie oznacza, że będę ją zaraz czcić i wcierać sobie we włosy. No nie, nie, dystans, przede wszystkim – do siebie, świata i lodówki! Osobiście uważam, że mamy większy problem z wpieprzaniem za dużej ilości jedzenia. Każdego. Także fit. W wyobraźni widzę minę jelit kolejnej fitneski, która je swoje „prawilne śniadanie”. Wątroba maszczy się, kiszka nuci dubstem i razem z jelitami krzyczą:

” Tak, kurwa, nasiona goi, pędy bambusa, aloes, ziarenka chia, kasza, pełnoziarniste wszystko, kompletnie cię posrało, co jeszcze?! Sama to traw Cwaniaro. Już łatwiej było, jak żarłaś kiełbasę”.

Nie no, poważnie – wszystkie skrajności są złe. Jaglankę włączam do swojej diety w różnych wersjach ot tak, dla urozmaicenia. Nie będę już rozstrzygać, czy jest super hiper zdrowa, gdyż nie jestem dietetykiem i gdyż bo mniej więcej co dwa lata odkrywa się kolejny taki produkt (jeszcze niedawno hitem było wszystko, co pełnoziarniste, cudem owsianka, teraz kasza, aloes, olej kokosowy i substancje z serii „im dziwniejsza nazwa, tym chętniej kupią”) – jem ją, bo nie ma glutenu, który mi szkodzi, bo to sprawdziłam, a nie przeczytałam w Pani Domu.
Ma neutralny smak, żeby nie powiedzieć, że żaden, co sprawia, że odpowiednio obrobiona da się upchnąć wszędzie. U mnie występuje w kotletach, ciastach, ciastkach, deserach, w formie płatków zastępuje panierkę. Pęcznieje, jest syta, dla mnie to wystarczy. Nie samą fasolą człowiek się zapcha, nie? Nowości chętnie testuję, ale nie mam żadnych dowodów, nawet ładnego selfie, że jakoś wybitnie mi służą, więc pozwolę sobie nie klepać sloganów.

Przydługi wstęp bo przepis idiotyczny i krótki. I tak jak mówię – orgazmu nie będzie, ale japka i dupka się ucieszą, że zamiast kupić jakiś gotowy syf w Żabce, pofatygowałaś się sklecić zdrowszą alternatywę. Jedziemy.

  • Kasza jaglana 300g – nie musisz móżdżyć, jak to odmierzyć, te z marketu są pakowane w stu gramowe torebeczki.
  • 4-6 dojrzałych bananów – możesz zeżreć zanim cokolwiek zrobisz, ale jak potem masa się okaże za mało słodka, to się goń z pretensjami, ok?
  • wiórki kokosowe – jakieś 200 gramów

Co potrzebne? Miska, blender, szklanka, papier do pieczenia, piekarnik, ciepłe myśli o Radomsi :*

I… tyle. Jedyne wyzwanie to chyba ugotowanie tej kaszy. Jedziemy.

  1. Ugotuj kaszę. W sieci znajdziesz magiczny przepis na właściwe jej przygotowanie – że upraż, zalej wrzątkiem, podlej wodą i odmów trzy koronki do miłosierdzia Bożego. Powiem Ci, że głupio mi było, że ten przepis jest taki prosty, więc się wysiliłam i tak zrobiłam. I co? Jajco. Smakuje dokładnie tak samo, jak kiedy od niechcenia wrzucam ją do wrzącej wody i rozgotowuję, bo zapominam. Rozgotowaną łatwiej blendować, także tego… Sam decyduj. Ugotowaną ostudź.
  2. Dojrzałe banany pokrój w kawałki i dokładnie zblenduj razem z kaszą, aż powstanie ciaptaja, która wyglądem do złudzenia przypomina wymiociny psa. Sorry za szczerość, ale tak wygląda, więc nie będę pisać, że to danie w wersji glamour. Spróbuj paluchem, czy wystarczy Ci taki stopień słodkości, jeśli nie, to czaruj banana i odkryj, że niepotrzebnie zjadłaś tego, co został.
  3.  Do zblendowanej masy wsypujesz wiórki. Na pewno Ci zostały po kokosowych kulkach. Sypiesz i mieszasz łyżką aż masa się zagęści i pozwoli formować w kulki.
  4. To wkurwiający etap – kulasz kulki, zgniatasz je dłonią, aby były płaskie i układasz na blaszce wyłożonej formą do pieczenia. Mi z 300 gram kaszy wyszła cała 1 blacha sporych, sycących ciastek. 4 się najadłam na drugie śniadanie, także tego, wystarczy na pierwszy eksperyment.
  5. Piekarnik rozgrzewasz do 180 stopni i  wsadzasz swoje ciapciate dzieła doń na minut 25. Potem czekasz aż ostygną. Ostudzone próbujesz i stwierdzasz, że kulki i brownie zdecydowanie lepiej i dupy nie urywa…
  6. … ale i tak zjesz rano do kawy albo wieczorem do filmu, BO JESTEŚ NADAL ŁAKOMĄ MENDĄ!

No, brzusio pełny dzięki kaszy, cukier z owoców niby ten sam „zły”, ale gdybyśmy się ograniczyli tylko do występującego w okazjonalnie jedzonych produktów, to grałaby gitara jak akompaniament Zenona Martyniuka. Przepis ogarnąłby nawet skończony idiota. Idealnie się sprawdza jako pomysł na wspólne gotowanie z dzieckiem – 3 składniki dasz radę przygotować wcześniej, nie kręcić się po kuchni, nie odwracać tyłem do dziecka, które w tym czasie roluje sobie z papieru do pieczenia wielkiego jointa i wciąga kreskę z oregano. Jest szansa, że wytrzyma nawet te 20 minut i będzie dumne z owoców swojej pracy. I zeżre, zdrowe, mimo, że brzydkie, kto wie. Nie są chrupiące, ale może, jak zapomnisz je wyjąć z piekarnika, to będą…? Daj znać koniecznie.

Ja wiem, że się Maciej Kuroń w grobie przewraca i to, co robię jest profanacją sztuki kulinarnej, ale ja naprawdę próbuję pokazać, że wybieranie zdrowszych alternatyw jest możliwe i jest proste, nawet jak się jest Radomską, która lubi jeść, ale coś na szybko i raczej niedrogo. Zatem przypominam:

  1. Zasady sztuki kulinarnej po Radomsku <klik>
  2. Przepis na brownie bez czekolady <klik>
  3. Przepis na zdrowe kulki kokosowe a’la Rafaello <klik>

KOLEJNE TEKSTY W DRODZE JUŻ, ZNAJDZIECIE CHWILKĘ W NIEDZIELĘ WIECZOREM?

[wysija_form id=”2″]
20 komentarzy
  1. Muszę spróbować, lubię takie proste przepisy. I lubię czytać Twojego bloga ??

    I jeszcze przyczepię się „także tego”, pisze się tak że tego. Sama nie wiedziałam, ale obejrzałam „Mówiąc inaczej” odc 70 ?

  2. Przepis super, ja zrobie na pewno 😀 <3 Dodam tylko, że z tym gotowaniem to jest tak, że im bardziej rozgotowane, tym większy indeks glikemiczny, od którego jest wyższa glikemia po posiłku, dlatego najlepiej gotować al dente. Buzi ;*

    1. Dzięki, nie pomyślałam o tym, a przecież wiem.. niemniej jednak chyba rozgotowana kasza nadal wypada lepiej niż przeciętny syf? Buziaki Cukierki;)

  3. Żeby nie to, że ani bananów, ani kokosa, ani kaszy nie lubię, to bym Ci udowodniła, że przepis może i dla debila, ale debil w ciąży i tak spieprzy i nie wyjedzie 😀

  4. A jak sprawdziłas, że gluten Ci szkodzi? Serio pytam, są na to jakieś testy? Właśnie wyjęłam z piekarnika brownie wg radomskiego przepisu, pochowalam puszki po fasoli żeby dziecko nie zadalo niewygodnych pytań, w końcu to ciasto czekoladowe, także jedziemy z koksem, na ciastka też przyjdzie pora 🙂

    1. to nie taka krótka historia, bo od zawsze byłam bardzo, potwornie wręcz senna, nie przechodziło nawet kiedy brałam leki przy depresji na których ludzie 3 dni nie spali. mając depresje natknęłam się na artykuł o związku żywienia z kondycją psychiczną, a potem z tarczycą, hashimoto, której miałam absolutnie wszystkie objawy, tyle, że wyniki badań tego jednoznacznie nie wskazywały, po o porodzie i długim karmieniu są niemiarodajne. kilka lat wcześniej testy alergiczne wykazały u mnie alergie na nabiał i gluten, ale dopiero po kilku latach to skojarzyłam wszystko w całość i postanowiłam spróbować, bo nie miałam nic do stracenia – gluten jest w masie gównianych rzeczy, najwyżejjadłabym zdrowiej. i teraz dopiero, jak się skuszę na coś, po wielu tygodniach abstynencji to widzę co się ze mną dzieje – brzuch mnie boli, puchnie, wzdęty się robi, a ja bym mogła od razu się położyć. I odkąd nie jem tego to mniej choruję, choroby autoimunologiczne jak hashimoto osłabiają układ odpornościowy, przez co ten nie ma siły się bronić. To tak w skrócie. Ale polecam przyglądanie się swojemu organizmowi a nie wszystkiemu, co napiszą w internecie. nawet jakiejś radomskiej, która sama cągle kombinuje, bo jeszcze nie czuje się dobrze. Pozdrawiam! w razie czego pisz : radomska@mamwatpliwosc.pl

      1. Dzięki za odpowiedź ( nie spałam pół nocy bo sama Radomska mi odpisała jakże wyczerpująco :))) Mnie właśnie Hashimoto i różne związane z nim dolegliwości skłaniają do tego żeby odstawić gluten i nabiał, chociaż o ile to pierwsze sobie wyobrażam, to drugie już mniej. Podoba mi się Twoje podejście, żeby nie wierzyć we wszystko co piszą tylko słuchać siebie. Tylko silnej woli brak. Najpierw gotuje na parze i gniote ciastka z fasoli, żeby w chwili słabości i tak kompulsywnie obzerac się niedojedzonym przez córkę czekoladopodobnym mikolajem z przedszkolnej paczki. Jeszcze sobie wmawiam, że przecież lepiej żebym ja go zjadła a nie ona ?, pozdrawiam również!

        1. w takim razie naprawdę, z całego serca polecam, zgłębiaj temat, koniecznie. Wiele osób spokojnie daje radę bez leków jeśli trzyma dietę. Zle do tego trochę podchodzisz – hashimoto to choroba autoimmunologiczna, organizm atakuje sam siebie, kupa energii idzie na… szkodzenie samemu sobie. Nabiał i gluten to bardzo silne alergeny, jeśli ma się na nie alergie to uszkadzają jelita, a przez jelita białko i gluten dostaje się do naszego organizmu, gdzie jest atakowany (układ odpornościowy traktuje jak intruza i chce zwalczyć). suma sumarm – asz organizm zamiast normalnie funkcjonowac i móc się bronić przed chorobami, toczy wojnę sam ze sobą. to doskonały grunt pod wszystkie dolegliwości – od stanów zapalnych, przez katar, aż do … raka, który też polega przecież na tym, że w nas pojawia się intruz w postaci tkanki a organizm go nie jest w stanie rozpoznać i zwalcza – jak w białaczce.. Kocham bułki, kocham pierogi, kompulsywne zajadanie emocji nie jest mi obce, ale po pierwsze – rzuć sobie wyzwanie na miesiąc – naprawdę poczujesz różnicę w samopoczuciu. Po drugie… Jeśli tego nie zrobisz będziesz … krócej żyć? Mnie to przekonało. Ja nie chcę żeby Lena pamiętała jak się bawiłyśmy na dywanie, chce jej to opowiadać przez 55 kolejnych lat. a, z hashimoto to nie taka łatwa sprawa, że gluten i nabiał, często wspołwystepuja tu inne alergie jak np. na soje czy niektore warzywa. Ludzie na forum polecają test alergiczny food detective i przyznam, że się waham, ale nie mam wolnych 400 zł.. Jednak gdybym mogła nie brać już leków na depresje, nie usypiać przed 22, nie czuć się jak kupa, to… naprawdę rozważam, ale boję się, że to taki pic na wodę, jak wiele rzeczy teraz…

          1. A mogłabyś Radomsko z tej wymiany maili zrobić wpis? Bo temat mnie żywotnie interesuje, innych pewnie też, po co masz się powtarzać;)

          2. ciągle czuję się głupio w kategorii „jak żyć”… . . .. . ale coraz więcej osób pyta..

  5. Radomsko, to mój pierwszy komentarz nie tyle u Ciebie…to mój pierwszy komentarz w ogóle na jakimkolwiek blogu (wow !). Ja też poproszę wpis z tej wymiany maili. Hashimoto ostatnio ostro daje mi w dupę. Odstawiłam gluten i (prawie prawie) nabiał, ale zwiększono mi leki i chodzę po ścianach – nie śpię od miesiąca. Także ten…proszę i ja 🙂

  6. kasza pęcznieje i syci… ja mam prpblem z takimi towarami jak kasza czy ryż, że owszem – syci, ale tylko na 2-3 godziny. Mogę zjeść górę kaszy (wprawdzie smakuje mi tylko gryczana) na talerzu, nawet z gulaszem i ogórkami i ryżem (kiedyś z braku wystarczającej ilości kaszy i analogiczego niedoboru ryżu ugotowaliśmy to wszystko razem. przecież czas gotowania jest prawie taki sam, więc co za różnica;) i się okazało, że to całkiem fajnie smakuje. potem eksperymentowaliśmy z mieszkaniem różnych kaszopodobnych tworów i nie było takiej mieszanki, która by nam nie smakowała. Aż dziwne, że żaden Okrasa jeszcze nie podrzucił przepisu w lidlu;)). W każdym razie od tej kaszy jestem miło najedzony, nażarty wręcz, a po 2 godzinach krążę jak sęp wokół lodówki, bo burczy w brzuchu i coś by się zjadło.

    Ale co się dziwić, jak pęcznieje w czasie gotowania, to przecież zjada się przeciętnie 100 gramów jedzenia i dopycha wodą. A wodą jeszcze nikt się nie najadł:(

    1. ej, ziomeczek, trochę pierdzielisz fakty – nie ma właśnie bardziej sycących węgli od kasz! a 3 godziny to u chłopa normalny wynik i zdrowy objaw organizmu! może po prostu ty nie jesteś typem węglowodanowym i lepiej ci służą tłuszcze i białko? Ja tak mam, że po węglach zaraz jestem senna i głodna, a jak zjem na śniadanie jajecznicę to kokoszka żwawa. co do wody to wszystko ją ma, więc ten argument jest invalidą ;]

      1. No nie wiem, niby woda jest we wszystkim, oprócz zupek chińskich, ale obstawiam, ze kluczowa jest ilość tej wody. Przecież inny jest czas bycia najedzonym przy zjedzeniu samej zupy a przy zjedzeniu 2 dania. Nawet jeśli na talerzach masz po tyle samo – wagowo. To właśnie ilość wody robi różnicę.

        Jak zjem normalny talerz polskiego żarcia: ziemniaki+schabowy/kurczak to jestem najedzony do wieczora. I to jest z mojego punktu widzenia normalny stan po obiedzie. A z kaszami i ryżami próbowałem różne. nawet pakować sobie 2 woreczki. Niewiele to zmienia.

        Jakbym nie kombinował – nie dorówna to tradycyjnemu obiadowi 🙂

        No i tak sobie wykombinowałem na chłopski rozum, że to przez to, że w czasie gotowania taka kasza ciągnie wodę. Więc to tak jakbym zjadł zupę – tylko w stanie stałym. Bo czas trawienia zupy jest u mnie zbliżony. Elementem wspólnym jest zawartość wody, tylko że w zupie jest „na zewnątrz” a w kaszy jest „wchłonięta” do środka 🙂

        Podejrzewam, że jakbym wypił przed obiadem wiadro wody i potem zjadł 100g mięsa (porównując z typową porcją kaszy bez tej wchłoniętej wody to tylko tyle) to uczucie sytości też by tak szybko zeszło…

Napisz komentarz: Anuluj pisanie

Twój adres e-mail nie będzie opublikowany.