Ja to za bardzo nie lubię podróży, z resztą wtorki mam w domu takie, że Martyna Wojciechowska okazałaby uznanie i to bez tego upierdliwego pakowania. Jedni kolekcjonują magnesy i znaczki, inni emocje i tych akurat mam pod dostatkiem, nie ciągnie mnie w świat, nie licząc chwil, kiedy chciałabym jebnąć drzwiami i pójść dokądkolwiek i po nic zupełnie. Lubię jednak, jak ten świat czasem do mnie zagląda. Jak ja mogę zajrzeć w dowolnej chwili i bez narażania się na odciski. I bywam, jak się okazuje, w tych samych miejscach, ale zupełnie inaczej. I wiem to, co ponoć zadręcza wszystkich dziennikarzy idiotycznych pism dla bab – jak osiągnąć orgazm…
Koło siódmej trzydzieści dwie z słuchawkami na uszach przemierzam ulicę Helską i dziwię się, że kilka dni zajęło mi skojarzenie negatywnych konotacji z piekłem. Stare bloki, marazm w powietrzu, snujące się ludzkie cienie napędzane alkoholem i poczuciem, że życie ich oszukało. A ja? A ja właśnie rozkoszuję się wielką wodą i zachwycam krajobrazem, choć przede mną kałuża i cztery drzewa. Nóżki mi tuptają same, a u krańcu ścieżki zwalniają, żebym przed wejściem do pracy mogła odsłuchać jeszcze jedną piosenkę.
Po pracy też, nie inaczej, choć w zasadzie to w drugą stronę. Ludzie wokół czekają na zielone, a ja na to, aż się w tej najulubieńszej zmieni rytm, na szybszy i noga sama mi stukać zacznie. Na przystanku już się zapominam i kołyszę, wzrok mam rozmarzony, powieki przymknięte, oddycham głęboko, jakbym zapomniała, czym pachnie podziemne przejście i grupa ludzi w słoneczny dzień. Nie szkodzi. Mnie tu przecież tak naprawdę nie ma. Gram w teledysku i to nie takim, na którym głupie baby wymachują gołą dupą przy twarzy amerykańskich raperów. Ja mam wianek we włosach, a włosy smyrgane słońcem i bryzą.Ośmielam się w samym staniku ze skorup kokosa i kiecce z trawy, mam swoje małe ukulele i nawet wierzę, że umiem śpiewać, a nie tylko rzężę pod nosem jak marcujący kot albo moje dziecko, kiedy mnie próbuje poinformować, że niefortunnie znów jej ktoś nalał w gacie i są mokre.
W windzie stoję tyłem do lustra, mam tylko dziesięć pięter żeby się nachapać rozkoszy i nie weryfikować jej ze swoim odbiciem. Nikt mnie nie dotknął dziś w sumie, a plecy jakby wymasowane, chód swobodny – jakby w powietrzu było coś poza zanieczyszczeniami, a na nogach oryginalne ajrmaxy, a nie baletki z rynku od których walą stopy. Do domu wracam ze smakiem kokosa i mango w ustach, choć nic nie jadłam i nie piłam i perswazja melodii ma taką moc, że czuję pieczenie na mym ryju bladym, jakbym się na lazurowym wybrzeżu opaliła.
Lubię te pstryczki w nos i niejednoznaczności. Lubię ludzi, którzy wyłażą z szuflad i zachwycają bezpretensjonalnością, dlatego dziękuję Ci, Droga Julio Pietrucho. Za te codzienne podróże od których jestem już uzależniona. Za te wakacje w uszach i miód w sercu. Za ten spokój i oddech, który zwalnia. Zupełnie mnie nie obchodzi z kim sypiasz, ani co sądzisz o kościele o polityce. Jesteś piękna i młoda, zasadniczo już to powinno Cię w moich oczach skreślać i uprawniać do złośliwości, ale nie, nie tym razem. Dajesz mi wszystko, czego mi trzeba o 7:25 i przed 17. Jakby to nie brzmiało, mam z Tobą romans, platoniczny, bo mój mąż raczej z tych nerwowych i nienowoczesnych. Myślę o Tobie i pragnę i w pracy często słucham ukradkiem, z wypiekami na twarzy. Rękoma pakuje pliki do służbowego maila, sercem i głową na drogę kanapki. Niby rozplątuje kable zasranych słuchawek, ale wiedz, że wyobrażam sobie, jak zaplatam nam wianki.
Dzięki Ci, za tą możliwość wyjścia z siebie bez przekraczania progu i zwracania czyjejkolwiek uwagi oraz szukania tanich połączeń. Dzięki, że witamina D wytwarza mi się w sercu i bez słońca, wystarczy, że mi zanucisz o życiu na wyspie. Dzięki, że po raz kolejny, jak wielu innych, wiele razy wcześniej, z gracją i powabem wydymałaś stereotyp o sobie samej, który nie wiedzieć czemu, kołatał się też w mojej głowie.
Pewnie wszyscy znacie. A kto jeszcze nie zna, niech słucha, sukienek z trawy nie braknie, mój codzienny, wielokrotny, ponad 50 minutowy, relaksujący orgazm niech się mnoży poprzez podzielenie. Wdech, wydech, siorbnięcie wódki z koksem i …. słuchamy razem 🙂
I wprowadzam nową, świecką tradycję, podrzuconą mi przez jednego z Was, kto odwiedził mnie we własnym domu i żarł moje ułomne muffiny z mąki jaglanej (Dzięki Wisznu 😉 ) – kto czyta, niech zostawi kropkę, jeśli nie ma nic do powiedzenia, czego nie rozumiem do końca, bo gadam nawet przez sen! A najlepiej, swoje sprawdzone numery, które go masują mentalnie i odkręcają wentyl bezpieczeństwa, kiedy wydaje się Wam, że zaraz wybuchniecie i zaplujecie jadem cały świat i lufcik w kiblu. Bo ja jestem monotematyczna i obawiam się, że biedną Julię zajadę, choć jeśli pobije rekord odsłuchań, to niech wie dziewczyna, że już jakieś 50 tys. z tego, to ja…
Ja uciekam czasem w sen. Znaczy, juz prawie nie moge, lece swinskim truchtem przez codziennosc, kurwie, placze, narzekam na to, ze ktos kapnal sokiem na beznadziejne kafelki w kuchni, ze robia mi syf, a ja umeczona tyram i gotuje i piore i wtedy w nocy sni mi sie lazurowe morze. Siedze nad jego brzegiem, slucham fal, zamurzam stopy, umieram z rozkoszy. Moj maz podaje mi kolorowe koktajle, a dzieci mnie sluchaja. Jak mi to pomaga w sytuacjach kryzysowych. Sa to sny, ktore biora sie z tesknoty za Djerba, na ktorej mieszkalismy 4 lata, ale sa tak realistyczne, ze uciszaja mnie i tesknote chociaz na pare chwil.
ja spaceruje po Amsterdamie 😉 więc rozumiem świetnie!
Ja mecze Korteza. Chyba trza przystosować, bo to wcale takie dobre dla nich nie jest. Oni jakiś czas temu wypluli z się jakieś treści a potem ludziska chcą koncertów i odspiewywan do bólu. A jakby Tobie kazano Lenina z tysiąc razy rodzić? Albo ten sam tekst odczytywać w kółko? Daj spokój tej biednej Julce.
Rudimental i Disclosure – to polecam 🙂
Codziennie idąc do pracy ze słuchawkami w uszach przez centrum miasta mam taką ogromną ochotę co jakiś czas zrobić obrót i iść dalej tanecznym krokiem… i jedyne co mnie powstrzymuje to wyobrażenie reakcji ludzi, którzy posępni i znudzeni idąc i patrząc przed siebie mogliby nie zrozumieć… Ale kto wie, może kiedyś się odważę 😛 🙂
Monika! Ależ czego się bac? Może wywołasz uśmiech na czyjejś buzi 🙂 Mi się zdarzy czasem i zawsze napotykam skryte lub bardziej śmiałe uśmiechy. W sumie jak tak teraz myślę to raczej podśmiechujki ale po co się przejmować?? 🙂
Zostawiam kropkę, przecinek i ślad miłości do Pietruszki: .,<3
Biorę w ciemno <3 Ostatnio jakiś przestój straszny zalągł mi się w słuchawkach (zagnieździł się chyba po wałkowaniu ostatniego albumu Łony i Webbera, który dla moich uszu był zupełną gatunkową nowością). Któryś z pierwszych (?) utworów Julii słyszałam i pamiętam, że baaaardzo polubiłam. Tak czy inaczej, także zakładam kieckę z trawy <3
Polucjanci i ostatnia płyta Ani Dąbrowskiej na słuchawkach dają mi poczucie wolności i chwile wytchnienia od codzienności.
…a dla mnie na wszystko Limboski “W trawie” pozdrawiam ?
Pietruszka miód dla duszy ☺ o 7.25 zakładam słuchawki i słucham razem z Tobą
fajnie było,co ? 🙂
Julię uwielbiam i słucham od niedawna dzięki Tobie! A teledysk z ” on my own” oglądam nieustannie przenosząc się wraz z Julią w magiczny świat orientu…
Hehe, dla innych Twój blog jest takim sposobem 🙂
Nawet nie wiedziałam , że ona śpiewa.
No i teraz słucham, robię pranie, śniadanie dla młodej i zaraz trzeba iść z psem bo 10 na zegarku wybija:D
I powiem Ci, że to całkiem mój klimat, uwielbiam Torri Amos i troszke Pietrucha mi się z nią kojarzy,
Polskich wiadomości nie słucham, ani radia, więc dziękuję Ci za informację 🙂
Może mi się wkręci i w gorsze dni przywróci chęć do czegokolwiek 😀
Pozdrawiam:))
Świetna! I te kokosy pasują. Dobrze byłoby mieć kokosy i wyjechać na wyspę :*
Pablo Pavo. Najlepiej Koty 🙂
Fisz Emade nowy.
Do wyrzygu ostatnio, ale jakby lepiej.
Cześć, album Julii odkryłam jakiś miesiąc temu i odbieram go dokładnie tak jak Ty.Jakże oderwany od rzeczywistości.Szkoda tylko,że radio jest na tyle głuche … a o ile przyjemniej by się jechało autobusem słuchając wspólnie Julii , może i wkurzony Janusz by chociaż na chwilę odkleił telefon od ucha się zatopił.
w trójce leci!!!
Ta Pietrucha, to fajna muza. Rzeczywiście taka wyluzowująca, jak sie słyszy to aż sie chce machac rękami na boki jak te tancerki hula na Hawajach 😉
Chamsko po nazwiskach lecąc, to proponuję Pietruszkę przekąsić Sałatą z kofeiną:
https://www.youtube.com/watch?v=vcoaTy9KzoE
Jaka u mnie muza króluje? Zawsze mam z tym problem, bo spectrum mam dośc szerokie, najczęściej to są pojedyncze płyty czy nawet utwory, wyjątkiem jest Kult – spora część playlisty, trochę szant, trochę bluesa (głównie Dżem i Wierzcholski), trochę rocka, trochę metalu, pojedyncze kawałki hiphopowe, techno, trochę głupot… no róznie, po prostu mi utwór musi przypasować…
to może zapodam ulubiony kawałek na romantyczny wieczór:
https://www.youtube.com/watch?v=IyeobhFEnos
aha, wentyl bezpieczeństwa – to takie klimaty:
https://www.youtube.com/watch?v=tNcJguQQ3fU
😉 nie no żartuję, za spokojny człowiek jestem
A tak na marginesie, to te muffinki byly w porządku, czepiasz się bezpodstawnie :). A po drugie jak jestem w gościach to mi się włącza tryb łakomczucha. 😉
Nie znam Julii, więc dzięki za podrzucenie, w zamian proponuję Lianne La Havas i HONNE:)
Uwielbiam moje miasto, szczególnie rano z nałożonym przeze mnie filtrem muzycznym ? Słucham muzyki wszelakiej, aktualnie do pracy podróżuje za rękę z nowym Taco Hemingwayem, na siedzeniu obok Gentleman & K-Mani Marley (Simmer Down) a gdzieś pod oknem Liane la Havas podśpiewuje z Mają Kleszcz ( Zanim wstanie miasto). Taki to muzyczny, wrocławski tramwaj.
Maja Kleszcz <3333 Hemingway do spr!
Shivaree. Żeby było śmieszniej, wokalistka nazywa się Ambrosia Parsley.
A ja polecam LP, numer I Lost on You, klimat zupełnie odmienny, ale głos mnie zaciekawił bardzo.
Płyta Julii to najlepsze zaskoczenie jakie mnie ostatnio spotkało 🙂 !
Jeśli już jesteśmy przy polskiej muzyce to polecam Fismolla i Leskiego 🙂