Siedzenie w izbie przyjęć szpitala nie jest najlepszym pomysłem na spędzenie popołudnia. Tym bardziej sobotniego. Znowu to zrobiłam, pomyliłam daty, źle przerachowałam zawartość blistrów, potem komety, choroba dziecka, ja na zwolnieniu i… Dzień dobry, wpadłam tylko odebrać receptę. Rejestracja nieczynna, ale mogę poczekać na lekarza w izbie przyjęć. Oddziału psychiatrycznego.
Często pytacie, skąd biorę pomysły na teksty. Ano nie biorę, same się napataczają. Wyruszyłam chcąc załatwić tego dnia sprawy szybko i bezboleśnie, dostać świstek, wykupić, łykać, robić swoje. Wszystko szło nie tak, a raczej jechało, bo miejska komunikacja wydłużyła moją podróż w nieskończoność. Na dzień dobry dowiaduję się, że pokój z receptą zamknięty, kilometry i godziny zmarnowane. I że mogę na tą izbę. Chciałabym filuternie zarzucić żartem, że jedyną izbę przyjęć, o jaką bym siebie podejrzewała, to ta, na którą jechałabym z córką, gdyby połknęła coś cennego. Albo wytrzeźwień, kiedy w końcu dostałabym przepustkę na weekend. Zupełnie zielona jednak w dziedzinie, którą przyszło mi w szpitalu liznąć nie jestem, nie pozostało mi nic innego, jak rozgościć się i oczekiwać wrażeń.
Absurdalna nuda, kilku kręcących się pracowników prześwietlających mnie wzrokiem. Pan z cateringu, który przemknął obok jak strzała, bo kto chciałby mieć do czynienia z wariatami. Uśmiecham się, muszę mężowi wlepić order za odwagę, czy coś. Już knuję ciętą ripostę „Ty mnie nigdy nie zdradzisz, drugiej takiej jak ja nie znajdziesz, z resztą nigdy nie wiesz, jaka akurat dziś będę, jak akurat dziś zadziała magiczny drops z recepty„. Zacieszam pod nosem. Jak wariatka.
Obok mnie siedzi dziewczyna. Łzy na policzkach, torba podręczna, na plecach kurtka z kożuchem, a na nogach japonki. I piżama. Do tanga trzeba dwojga, ja będę rżeć, a ona do rytmu klaskać japonkami o pięty, myślę.
Dziewczyna o śniadej karnacji, wyglądająca jakby wprost wyrwana z łóżka, łamiącym się głosem, magicznym połączeniem angielskiego i polskiego, próbuje wyjaśnić personelowi, że jest tu przez przypadek. Personel słyszał to nie raz, zwraca się do niej jak do kotka po dragach, że ciii i że zaraz, jeszcze chwilka. Ona siedzi tam od 5 godzin. Jak tu się wkurwić, żeby nie zostać oskarżonym o atak agresji i nie dostać nadprogramowej pigułki?
Nie wiem, kto wyglądał śmieszniej. Ona w piżamie i japonkach, czy ja w botkach przy 24 stopniach. Są takie sytuacje, w których każdy wychodzi na idiotę, należy to przyjąć z godnością. A po powrocie do domu umyć nogi i zmienić skarpetki. Ale nie o tym. Jako, że wyrażam się całkiem sprawnie i w 10 sekund opowiedziałam historię swojego życia od narodzenia do przybycia do szpitala, a w międzyczasie pochwalić pogodę, byłam wolna. Rozum podpowiada – jedź do domu. Serce – stój. Rzadko słucham rozumu. Dzień dobry. Nie umiem w obojętność.
Dziewczyna powtarza jak mantrę, kilka zdań o pomyłce, o tym, że chce do domu, że jest zmęczona, że siedzi tu długo, nikt z nią nie rozmawia.
Najpierw jak do upośledzonego kotka, rzeczę, że ci ludzie chcą jej pomóc, a im dłużej będzie się bronić, tym gorzej dla niej, że zawsze jest tak, że jak karetka kogoś przywozi, to szpital musi zostawić delikwenta na obserwacji, na wypadek gdyby (tu zwalniam, waham się)… To nie była pomyłka?Angielski nieużywany od 4 lat, zakurzony jak ramy moich okien. Charakter jednak jurny i bończuczny. I siłą rzeczy koleżanka w japonkach już przestaje być anonimowa.
Alicia, nazwijmy ją tak, bo kto chciałby wylądować w psychiatryku na obcej ziemi i jeszcze stać się bohaterem tekstu. Studentka z Brazylii, która zakochała się w Polsce kilka lat temu. Dla mnie to już się trochę kwalilifkuje pod zaburzenie percepcji, ale zanim wpadłam na określenie perception disorder, poczułam, jak ze zdziwienia robi mi się kolejna zmarszczka, której nie da rady wypełnić żaden kalogen. Dziś mieszkać w Polsce z ciemną karnacją? To jak wyjść w bikini na targ w Turcji.
Dzień wcześniej zostawił ją chłopak, dla którego chciała tu zostać. Od jakiegoś czasu bierze tabletki na sen, połowę jednej, bo sobie nie radzi z tym, że jej tu źle (kto nie brał, rączka w górę?) o tym, że tak chciała tu żyć, ale nie może, że wszyscy są tacy wrodzy, że ciągle pytają, czy aby nie jest muzułmanką, zakochała się w kimś, kto tego nie wart, on ją zostawił i została – w oddalonej o wiele kilometrów Łodzi, na drugim roku studiów, z nielubianą pracą, rozdarta, bo nie tak miało być. Na sen wzięła jedną, żeby przyszedł szybciej. Współlokator zobaczył blister, naoglądał się seriali, wezwał karetkę. Ciąg dalszy do przewidzenia. Ciemna karnacja, histeryczny ton, łamiący się głos, nieskładna historia w języku ponglisz, badania krwi, które niczego nie wykazały.
I nagle zamieram. Retrospekcja kręci się w mojej głowie. Ja. 4 lata temu. Wrzesień. W Amsterdamie pełne Słońce, a ja naganiam klientów restauracji w trampkach z kożuchem, bo wszelkie letnie rzeczy wróciły do domu. Jak wariatka. Mam anginę i gorączkę, trochę mówię do siebie, żeby zneutralizować stopień upokorzenia, jaki mi towarzyszył. Please, welcome to our restaurant. It’s so hot, come inside for some cold drink and our special meal for today…. Holendrzy nie lubią, jak się nie mówi po ichniejszemu. Nikogo nie obchodziło, co mam do powiedzenia i kim jestem. Byłam żałosną Poleczką w butach z kożuchem, a Polki to wiadomo, tylko się szmacą. Kiedy ich rodacy kradną. Wyjechałam tam przekonana, że przeżyję przygodę życia i zachłysnę się wolnością. O mało nie udławiłam się rzeczywistością. Nie tak miało być, ludzie nie mieli być tacy wrodzy, nie miałam dostać na dzień dobry biblii w języku polskim od zatroskanego Egipcjanina, który, jak zorientował się, że trochę nieładnie sugerować komuś, że mógłby być niemoralny, wymyślił, że za 7000 euro pojmie mnie za żonę w celu uzyskania obywatelstwa. Pół roku. Prac w knajpach, sklepach, studiów, które były abstrakcją, nadrabianie miną do złej gry. Niekończące się infekcje i to rozczarowanie – wszyscy myślą, że spełniam marzenie, a ja, że jak tak wyglądają marzenia, to chętnie postoję. Koniec retrospekcji.
Patrzę na nią. I jak w filmie, tylko bez soundtracku i z obrzydliwym akcentem. Mniej składnie, bo po obcemu.
Słuchaj, nie wiem, kim jesteś, czy można Ci ufać, ale jeśli mieszkać w mojej okolicy poczekam, odwiozę Cię taksówką, żebyś nie musiała paradować w japonkach. A ja w botkach. Niestety, drugi koniec miasta, nie stać mnie na wycieczki, nie mam gotówki, żeby pożyczyć. Pytam, czy mogę coś zrobić, zadzwonić po kogoś, może po męża, załatwić buty, posiedzieć, cokolwiek.
Płacze. Jest tu pięć lat, nikt nie był dla niej tak po prostu, życzliwy. Opowiada mi, skąd się tu wzięła. W Polsce, w Łodzi, w psychiatryku. Dejavu trochę, tyle, że mnie nikt nie wywoził karetką.
Słuchaj, Mała. Ile masz lat? Też tyle miałam, kiedy wydawało mi się, że wszystko jest źle i lepiej nie będzie, że wrócę do domu na tarczy. Nie znam Cię, ale żyję te kilka lat dłużej i… Można wycofać się ze swoich marzeń, serio. Można się pomylić. Można ulec mylnemu wrażeniu. Ale nie można sobie robić krzywdy. Bardzo mi przykro, że trafiłaś w takie parszywe miejsce. Nie, nie do szpitala, tu akurat Cię nie skrzywdzą. Do mojego kraju, który w 2016 na facebooku grozi imigrantom śmiercią, a na widok kogokolwiek z ciemniejszą karnacją robi w gacie. Jest mi wstyd za wszystkich, którzy Cię rozczarowali.
Nic złego się tak naprawdę nie dzieje. Potraktuj to jak przeprawę. Kiedyś będzie z tego zajebista anegdota, wszyscy będą kochać historię o tym, jak przypadkiem wylądowałaś w polskim psychiatryku. Wróć do domu, pozwól się sobą zaopiekować, dojdź do siebie. Studia? Swój dyplom odebrałam po dwóch latach, taki był rozchwytywany. Posługujesz się już 3 językami, to jest coś, nie papier. Odważyłaś się wyjechać na drugi koniec świata, żaden z innych końców nie będzie Ci straszny. Szukaj dalej, miejsca, czasu, ludzi. Przeżywaj, inspiruj się. Nie załamuj, prawdopodobnie nauczyłaś się więcej, niż wcześniej przez całe życie.
Kiedy byłam w Twoim wieku wydawało mi się, że wiem, czego chcę. Potem popłynęłam z prądem. Miałam być panną w kawalerce, która pisze do rana i odsypia do 16. Jestem żoną i mamą, padam o 21 i wstaję skoro świt. Jest dobrze. Nie, nie wszystko jest dobrze, z jakiegoś powodu się tu spotykamy, a ja mam w ręku receptę. Ale jedno Ci mogę powiedzieć. Może zaoszczędzisz trochę czasu.
Jesteś cholernie ważna, wartościowa, wrażliwa i samodzielna. Jestem z Ciebie dumna i gratuluję Ci, że tyle tu zniosłaś. Niczego nie przegrałaś, nic się nie skończyło, a już na pewno nikogo nie zawiodłaś. Tak, mamy też nie. Uwierz mi, jestem mamą i jedyne czego matki chcą, to żeby ich dzieci miały życie, jakiego samego nie znały i znalazły swoje miejsce i szczęście. Choćby w barze ze striptizem, uwierz. Ty po prostu jeszcze szukasz. Masz mój numer, znajdź mnie na facebooku, chcę wiedzieć, że dotarłaś bezpiecznie do domu. W razie czego dzwoń.
Ja ją tulę, ona płacze. Nie straszne, że przebyła tyle kilometrów, przeżyła już trochę, zdołała nauczyć się biegle 2 języków, a nawet trochę cholernego polskiego, a o tym, że jest ważna, tak po prostu, dowiedziała się od obcej baby w izbie przyjęć. W szpitalu psychiatrycznym. Czasem daleką drogę trzeba przebrnąć, żeby dowiedzieć się czegoś oczywistego o sobie.
Mamy kontakt, wpadnie na obiad, poznać moją córkę. Kupiła bilet powrotny. Ale nie po to o tym piszę, to nie pamiętnik.
Pomyślałam, że może też dawno tego nie słyszałeś, czytelniku tudzież czytelniczko. Zatem ja Ci powiem – jedyna droga, którą musisz pokonać, żeby do tego dojść, to ta, która dzieli Cię rano, po wstaniu z łóżka, przed lustrem. Ty jesteś adresatem i świetnie sprawdzisz się w roli nadawcy, skoro ci, którzy powinni to mówić, donośnie, często i bez powodu, bo nie ma żadnego powodu, żeby Ciebie nie szanować, dali dupy. Naprawdę. Gdybyśmy każdego ranka przemierzali tą trasę tak wytrwale i uparcie, jak próbujemy znaleźć przyczynę swojej niskiej samooceny i poczucie bycia niespełnionym i nieszczęśliwym, gdyby jedno zdanie: Jestem naprawdę w porządku, robię, co mogę, staram się, doceniam to i lubię, zastąpiło te wszystkie zasrane muszę, nie mogę, nie nadaję się, nie tak miało być, jestem beznadziejny…To wierzę, że w izbach przyjęć toczyłby się kurz, jak w westernie. I siedziałabym tam taka jedna ja, w kozakach w lipcu, przez roztargnienie, nie dlatego, że nie umiem sobie tego wszystkiego powiedzieć, tylko dlatego, że zaczęłam zbyt późno i jeszcze nie dotarło.
Spokojnego tygodnia. Mam nadzieję, że nie klepałam w te klawisze na darmo i coś Ci ta historia da. Chociażby informację, że pocą mi się stopy w botkach. Heheszki. Nie traktuj siebie zbyt serio, tak naprawdę wszyscy jesteśmy wariatami i boimy się diagnozy. Przeważnie innych, jakby ktokolwiek poza nami samymi, miał prawo do oceny.
Jedno słowo. Dziękuję.
Radomska ajlawju!
<3
Dałaś do myślenia.
Lepszego dnia na przeczytanie tego tekstu nie mogłam sobie wymarzyc, dodajesz skrzydeł – chociażby na 5minut, ale to w kolejnym z rzędu parszywym dniu jest dobry wynik. Dziekuje Kobieto.
Jest coś na rzeczy z tym dobrym myśleniem o sobie. Ja co prawda nie potrafię, ale gorąco polecam. Trzymam kciuki za dziewczynę gdziekolwiek będzie.
Z jednej strony tak, ładnie, pięknie i czterema kończynami by się podpisać. Naprawdę. Bo czasami wystarczy przypomnieć sobie o nazywaniu rzeczy: to jest droga, to jest sukces, to plan, marzenie, to jest umiejętność, a to życzliwość.
Ale z drugiej, cholera, zbyt mało ludzi trafia do izby przyjęć, na obserwację, do psychologa, psychiatry.
Wiem, co mam w głowie i wiem, że nikt się tego nie spodziewał. Byłam na tyle dzielna, żeby nazwać to, co się dzieje: że widzenie siebie wpadającej pod samochód nie jest normalne. A przecież poza tym było wszystko względnie ok.
Zbyt wielu ludzi nie otrzymuje pomocy, której potrzebuje. Choćby rozmowy, choćby pół tabletki, żeby w końcu przespać noc i nabrać sił na wczołganie się do kuchni po śniadanie.
Wolę przewrażliwienie i tłumy ludzi, którym tak naprawdę nic nie jest, w poczekalniach do specjalistów, niż pustki na izbach przyjęć i ludzi zapadających się w sobie, bo nikt nie zapytał, czy dobrze śpią, kiedy ostatnio jedli, czy nic ich nie boli.
Nikt im nie powiedział, że mogą sami być dla siebie dobrzy…
Jesteś wyjątkowym człowiekiem. Chciałabym Cię kiedyś spotkać i Ci podziękować. Na razie zrobię to tu. Dziękuję.
Uwielbiam Twoje teksty… Wzruszyłam się… Pozdrawiam 😉
.bardzo
hehe….nie od dziś normal people worry me…
już wiem czemu tak mnie do Ciebie ciągnie… 🙂
heheszki!:)
No i po jakiego diabła tu zajrzałam? Kolejny blog, który MUSZĘ dodać do ulubionych. Zwłaszcza, że socjolog z socjologiem muszą 3mać się razem 😛
Radomska, lubię Twoje teksty, ale przydałby Ci się korektor. Polecam się do współpracy 😉 Jeśli mnie na Ciebie nie stać (taki nieśmieszny żart), to proszę, proszę… czytaj je przed publikacją – będą jeszcze fajniejsze.