List otwarty do Doroty Szelągowskiej!
Szanowna Pani Doroto, zwracam się do Pani za pomocą otwartego listu, gdyż inne środki zawiodły, a jedyne, co przychodzi mi do głowy, to napisanie sms-a. Na ścianie. Własną krwią. Może to nieco patetyczne, ale moje dziecko robi tak z gilami i, przyzna Pani sama, z dwojga złego, lepsza krew. Ale zacznę od listu.
Pragnę napisać, że czuję się przez Panią oszukana. Oszukana przez Pani program, internet i tych wszystkich ludzi, którym się w życiu udaje, a przez których moje uczucie, że mi się udać nie może, zostaje nieznośnie spotęgowane i przytłacza, jak pączuś po obiedzie u babci, która jak nikt wierzy, że wciśniesz jeszcze jednego kotlecika. Napatrzyłam się na ładne mieszkania obcych ludzi, zachłysnęłam wizją czystych ścian, komfortowej kanapy i fikuśnego stolika na kawę. Dałam się nabrać. Remont w pełni. Wczoraj czułam jeszcze głęboką frustrację, dziś to już tylko czyste wkurwienie.
Nietrudno zauważyć, że brakuje tu jakiejś ładnej, nieproporcjonalnie w stosunku do sytuacji, uśmiechniętej blondynki, która w 3 dni odczarowuje lokal i zamienia go w oazę spokoju. Jestem ja. Blondyna z ryjem naznaczonym brakiem cierpliwości, a jedyna oaza, jaką mam zaszczyt tu widzieć, to butelka wody o tejże nazwie wprost z dyskontu za całe 89 groszy warta swojej ceny i niosąca proporcjonalne do swej wartości ukojenie.
Może zacznę od wizji, bo była PROSTA I CZYSTA, a tego bardzo mi teraz brakuje. Ot, takie tam, wygładzenie ścian, położenie paneli w promocji, pomalowanie pokoju na szaro i nadrabianie tych banałów powszechnych jak trądzik dodatkami w szalonym kolorze i moją barwną osobowością. I przedzielenie salonu na pół, żeby za ścianą z karton gipsu urządzić sobie mój mały Hogwart, z biureczkiem, fotelem, lampką i drzwiami z klamką tylko z jednej strony, co bym mogła od czasu do czasu udawać, że mnie nie ma, bo w szafie się nie mieszczę. I salonu liźnięcie odświeżającą nutą w odcieniu beżowym, białym – spokojnym. Spokojnym jak ja nigdy. Jak ja nigdy nie będę dopóki to się nie skończy.
To było takie przyjemne, wymyślać, tworzyć w głowie, kombinować! dobierać dodatki bez konieczności wynoszenia śmieci. Przysięgam nigdy już nie spełniać swoich marzeń, bo jak mają być tak upierdolone, to niech lepiej siedzą w mojej głowie.
Zaczęło się świetnie – pojechaliśmy kupić jak najmniejszy narożnik, a wzięliśmy wielką kanapę, bo miała śliczne poduszki i to argument nie do zbicia, któż to podważy? Zamówiliśmy do korytarza garderobę odkrywając z radością, że kiedy stanie w naszym progu zasłoni część drzwi. Nie tylko ona, ponad dwu metrowa kanapa też zaskoczyła nas włażąc na framugę. W mojej głowie nic się nie dotykało, a tu lgnie do siebie jak lizak do piachu.
Wymyśliłam sobie białe krzesła i tapetę z motywem cegły, a zaraz potem okazało się, że zrobił to wcześniej cały świat i że moja innowacyjność i zmysł estetyczny są na korbkę, kiedy inne śmigają na prąd i robią ijo ijo. Tapetę odesłałam w ramach oszczędności, takie gówno narysowałabym bez niczyjej pomocy, nie będę we wszystkim się wyręczać. Na kanapę czekam, jak na krzyż, niech będzie świadectwem mojej niekompetencji i karci mnie zagradzając drogę do mojego Hogwartu, na którego zrobienie zabraknie już kasy.
Panele patrzą na mnie spode łba zafoliowane i jak ja, kiedy patrzę teraz w lustro, nie wierzą, że ktokolwiek ich dotknie. Niewinny baranek na ścianie, który wystarczyło zdjąć okazał się być mendą i landarą nie do zajechania nawet łomem.Jeszcze parę gestów, a okaże się, że mam sypialnie z aneksem kuchennym albo okno na całe osiedle, tyle, że bez ram i szyb. Jeszcze jeden dzień, a okaże się, że ja już tu nie chcę mieszkać.
***
To jest ten moment, w którym chciałabym dodać radosne zdjęcia przed i po, napisać, że było warto i zaskoczyć wszystkich białymi szafkami nocnymi kupionymi za całe 79 zł. Zdjęć nie ma. Szafek nocnych też ie, bo za te pieniądze mam pewnie w kartonach pudełka po mleku umoczone w białej plakatówce. Jest mi już wszystko jedno. Ściany mogą być nawet sinokoperkowe w groszki, byleby by już były gotowe, ktoś to zrobił, posprzątał i wrócił, następnym razem jak zapragnę zmian, aby mnie jebnąć.
Nie będę jednak kończyć tak pesymistycznie, to się nie klika. Mam coś, co się udało. Pamięta ktoś jeszcze moją łazienkę z open space zamiast prysznica, gdyż drzwi się wyrwały i ani socjolog ani historyk nie ogarnęli naprawy przez bite 1,5 roku? I po co było tyle krzyku. Wystarczyło pojechać do OBI, zatkać dziecko hot-dogiem z kiełbasą oraz soczkiem z Elzą, skupić się, by wybrać sprawnie nową kabinę i drzwi, dowieźć do domu i… I montować kabinę 1o godzin, jeszcze trzy razy wracać do marketu budowlanego po jakieś tam części i gotowe. Można się kąpać jak panisko, tańczyć z przewodem, obwiązać wokół szyi usiąść sobie wygodnie i rozpłakać, na myśl o tym, że się pojechało po kabinę i drzwi do pokoju, o drzwiach zapomniało, o żyrandolu nie pomyślało wcale i nawet w kabinie ma się nogi upierdolone tak strasznie, że pozostaje ją uruchomić i najzwyczajniej w świecie wyruszyć w kosmos, tam na pewno nie ma takiego burdelu.
Różne rzeczy głupie robiłam w życiu, ale mycie podłóg i nóg przebijają teraz je wszystkie i ja chcę do mamy.
Dziękuję za uwagę,
To ja, Jarząbek, Oleńka Radomska, która chciała mieć tylko własny pokój i nowy fotel do pisania w nim tekstów rzewnych i wciągających ludzkość jak odpływ starego prysznica włosy, a ma kurwicę i pierdolca na własne życzenie i pragnie tylko czystych nóg oraz świętego spokoju. Pozdrawiam.
_____________
Zmagania dalsze TU: www.instagram.com/radomskaa
Więcej mnie też tutaj tak, że nie widać brudnych nóg tu: https://www.facebook.com/MamWatpliwosc/
Nie miała baba kłopotu, … !
Trzymam kciuki, będzie dobrze 😉
Ty… Matko bosko radomsko! Ja stoję przed urządzaniem własnego mieszkania, które póki co mam jedynie na papierze. Po tym dramatycznym tekście zeszłam na ziemię – żeby nie powiedzieć, że jebłam warkoczami o beton. Ja sobie przypomniałam wszystkie poprzednie remonty i właśnie w tym momencie zastanawiam się, skąd mam ten entuzjazm na myśl o kolejnym remoncie? No skąd???
Wysmaruj jakiś tekst jak to zrobić by jednak nie zwariować. O ile Ci się nie zwariować uda… Czymam kciuki.
Peace&Love
Olu -jeszcze troche i bedzie po. To nic,ze niekoniecznie tak jak chcialas na poczatku. Przyjdzie czas,ze bedzie jak sobie wymarzysz. Wiem,ze brzmi banalnie. Sorry 🙂 Pozdrawiam cieplo. Usciski.
Dasz radę!!!
A proszę tu na oszustwa Doroty nie zwalac bo ja sama widzialam na wlasne oczy jeden z odcinków Doroty gdzie baranka na kominie nie rwali tylko zatyknowali;)
Chciałbym powiedzieć, że ostrzegałem… Ale niestety nie bo za późno przeczytałem o planowanym remoncie.;(
I nie wiem co jest gorsze – remont czy przeprowadzka. Trzymam kciuki by efekty przesłoniły bieżące cierpienia:)
Nie no te nogi przesądziły sprawę. Masz przerąbane. Piekło i szatani. Współczuję serdecznie i całkiem nieszczerze, bo masz co chciałaś. A jak ja tak miałam to pies z kulawą nogą mi nie tylko nie pomógł ale i nie współczuł. Ale ponieważ nie jestem tak całkiem bezduszne bydlę to Ci powiem, że z remontem jest jak z powiększaniem cycków, zmniejszaniem nosa itd. chwila (która zdaje się wiecznością ale jednak chwila) bólu, a potem – lata satysfakcji, samouwielbienia i dumy napompowanej jak rzeczone cycki silikonem. A jak będą odpowiednio duże (cycki czyli duma) to przesłonią twoim oczom te brudne stopy, czego Ci dla odmiany całkiem szczerze życzę 🙂
Ja Ciebie bardzo przepraszam, no ale dawno się tak nie uśmiałam jak podczas czytania tego tekstu. Proszę o wybaczenie, ale pieje do komputera i ocieram łzy.
Ja z kolei życzę, żeby efekt końcowy był po prostu zadowalający. Najlepiej już, zaraz, w tej chwili 😉
chciałabym Cię pocieszyć ale pewnie jak ja piszę te pocieszenia to Ty już pewnie po remoncie jesteś i se siedzisz w tym swoim Hogwarcie zamknięta od środka klamką z jednej strony – więc pocieszenia NIE POTRZEBUJESZ.
PO REMONCIE… ahahhahahahah. nigdy ;C
Wciąż się śmieję ale histerycznie bo mam to samo 😀 Na własne życzenie 😀
ale się uśmiałam, przykro mi że twój koszmar poprawił mi humor ?
po to opisałam, bo mi też. a, kabina też chujowa, zamykanie odpływu nie działa :D:D:D:D
Ja mam to samo, tyle, że na 145 m kw 😀 Tekst świetny, jak gdybym czytała własne myśli 😀
Zawsze mogło być gorzej- znam to z autopsji 🙂 w tamtym roku robiłam remont kuchni- traumę mamtak ogromną że gdyby nie rata kredytu za nowe meble zafundowalabym sobie wizytę u dobrego psychiatry. Oczywiście nie wszystko poszło zgodnie z planem- ekipa źle rozlokowała gniazdka (mam pol gniazdka za szafką z herbatą), a wnęka na lodówkę to taka niedoróbka, że gdy do niej podchodzę odechciewa mi się jeść-dieta cud… Poprzysiąglam sobie że to ostatni remont w moim życiu. Trzymałam się tej myśli aż do momentu gdy na przeciw mnie zaczęto budowę nowego budynku… Oczywiście nie zamierzałam kupic w nim mieszkania… Byłam tylko zobaczyć… Moje 36 metrów w zupełności mi wystarcza… No ale ten taras… Garaż podziemny… Nagle godzinne szukanie miejsca parkingowego pod blokiem po pracy zaczęło mi przeszkadzać… Mieszkanie jakby się skurczyło i zaczęło brakować naszej trójce miejsca… Bo przecież rodzina 2+kot potrzebuje przestrzeni 101 metrów + ogromnego tarasu… Obecnie jestem na etapie leżenia i kwiczenia…pieniądze na wkład własny pożyczyliśmy od rodziny. Jakimś cudem dostaliśmy drugi kredyt hipoteczny pomimo ze nie stać nas na płacenie raty pierwszego… Myślimy o wynajęciu starego mieszkania tylko pytanie jak żyć w nowym? Gołe ściany, nawet tynku brak… Obecnie siedzę ba tarasie, jem chleb z pasztetem bo na nic innego mnie nie stać i myślę co ja najlepszego zrobiłam…
zaszalałaś! dieta cud level master 😀 dlatego nowych mieszkań nawet nie oglądałam, zamierzam w moich 70m dożyć śmierci. swojej lub męża, bo remont trwa trwa trwa i sie pozabijamy:D
Świetnie napisane, cóż Twój ból a ja nie mogę się przestać śmiać. Pozdrawiam, kiedyś koszmar remontu się skończy…. HAHAHAHA
Qrcze, a ja się nie uśmiałam…. Ja mam tak samo!!!! Ratunku!!!!!!!
Tego sie nie da przeczytać 🙁 przerost formy nad treścią.